niedziela, 28 września 2014

Rozdział 4 część 3

Cedda cierpliwie znosił smród dzikusów. Nerwy jednak mu się skończyły, gdy któryś z nich przypadkiem uderzył jego głową o kamień. Wtedy ten zamienił pal i sznury w pył. Porywacze upuścili  Gabriela, żeby podjąć żałosne próby ponownego związania Ceddy. Ja sobie leżałam w bardzo niewygodnej pozycji czekając, aż ktoś łaskawie mnie uwolni.
- A żeby ich... - marudziłam pod nosem i zajęłam się rozwiązywaniem nieudolnie splątanych sznurów. Wiercenie dłońmi w więzach wcale mi nie pomogło.Gabriel leżał sobie spokojnie i czekał na moją pomoc. Naiwniak. W końcu udało mi się rozluźnić więzy i uwolniłam ręce raniąc je tak, jakby to policja skuła mnie w kajdanki... Przynajmniej bym miała spokój. Rozwiązałam nogi i podniosłam się.
- Mniam mniam wolna! Kura wolna! - zawołał jeden z dzikusów odrywając wzrok od swoich towarzyszy związujących szarpiącego się Ceddę. Rzucił się w moją stronę, bo tamtych najwidoczniej bardziej interesowała rozrywka, niż jedzenie.
- Ty, rozwiąż mnie. - powiedział z dołu Gabriel, a ja zignorowałam go i przyjęłam atak dzikusa. Próbował wbić we mnie swój kamienny nóż, ale złapałam w locie jego rękę. Moje palce zamieniły się w szpony i zrobiły mu krzywdę, więc krzyknął z bólu. Upuścił nóż i zwiał do swoich. Podniosłam kamień i po chwili namysłu zdecydowałam, że nie potrzebna mi była pomoc oszusta. Nie mogłam mu już ufać. Cedda za to był potężny i mógł mnie doprowadzić tam, skąd mogłabym uwolnić mojego ukochanego. Czułam się nieciekawie z takim chciwym pragnieniem postawienia na swoim, ale nie mogłam być dłużej zabawką Gabriela. Nie mogłam być lekarstwem. Ruszyłam do Ceddy i rozłożyłam skrzydła. Uderzyły w przeciwników z taką siłą, że powaliły ich na ziemię. Cedda uśmiechnął się i rozerwał więzy, po czym wyciągnął do mnie rękę. Schowałam skrzydła.
- Pomogę ci odnaleźć tego, kogo szukasz, ale liczę na pewną przysługę. - powiedział
- Jaką? - zapytałam na wszelki wypadek
- Współpracuj ze mną. - oznajmił. Gabriel się uwolnił, bo broń jednego z dzikusów wylądowała tuż przy nim, podszedł do nas. Ułożył dłoń na moim ramieniu.
- Nie rób tego, to oszust. - błagał. Dziwne, zaledwie kilka godzin wcześniej sam wolałby się trzymać Ceddy, a teraz stanął przeciw niemu.
- To ty jesteś oszustem. - oznajmiłam i przecięłam mu dłoń kamieniem. Syknął z bólu i oderwał ją ode mnie, pozostawiając na moim ubraniu ślady swojej krwi. Wykorzystując chwilę wolności złapałam dłoń Ceddy. Wolną ręką zrzucił z nosa okulary, które jakimś cudem nie spadły wcześniej. Zobaczyłam jego ślepe oczy i zrobiło mi się go żal. Każdy jego zmysł był wyostrzony, ale ten jeden z najwspanialszych nie był dla niego dostępny. Był naprawdę przystojnym mężczyzną, tylko te oczy... przerażały. Dlatego wszędzie nosił okulary. Przylgnęłam do jego silnego ciała, objęłam je. Umieścił dłoń na moich plecach i rozwinął skrzydła. Smocze, silne, piękne skrzydła. Oderwał nas od ziemi i trzymając mnie mocno, żebym nie upadła, pozwolił mi zobaczyć, że też miał w sobie chociaż odrobinę dobra. Okulary leciały swobodnie, a Gabriel patrzył na nas z nienawiścią. Nie tak to miało być... nie tak... Dopiero gdy zamknęłam oczy i przypomniałam sobie słodki dotyk ust Gabriela, pożałowałam swojej chciwości. Ten oszust mógł być właśnie moim ukochanym...

środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 4 część 2

Krata ani drgnęła, nie było również słychać kroków. Jedynym gościem chętnym do towarzyszenia nam w celi był sen. Usilnie próbowałam się go pozbyć, ale on sprytnie wdarł się do mojego umysłu i po kilku sekundach uderzyłam o zimną podłogę i udałam się do z pozoru spokojnej krainy. Byłaby piękna, gdyby nie fakt, że owym natarczywym snem była wizja śmierci Gabriela. Właściwie nie wiem,dlaczego mnie to wtedy ruszyło, bo przecież przeszywała mnie nienawiść do tego człowieka...nie..on nawet nie był człowiekiem!
Byłam na pustyni. Wiatr delikatnie poruszał piaskiem i moimi włosami. Upał zdawał się być jak na jawie. Pojawił się przede mną zdrajca i tajemniczy Cedda. Podbiegłam do nich instynktownie chcąc bronić towarzysza, którym byłam jednak zauroczona. Wtedy znikąd zaczęły pojawiać się paskudne pająki i obłazić ciało bezradnego, sparaliżowanego Gabriela. A ja nic z tym nie zrobiłam... Patrzyłam, jak owijały go w swoją sieć ku uciesze Ceddy. I czułam się z tym dobrze, nie ruszyło mnie to w najmniejszym stopniu...no, do momentu w którym się obudziłam i miałam łzy w oczach z wyrzutów sumienia. Najdziwniejsze było to, że było mi nadal strasznie gorąco. Wyczuwałam również dziwne turbulencje i ucisk na dłoniach i kostkach. Ogromnym szokiem było zobaczenie ,,chodzących po suficie'' dzikusów ubranych jedynie w przepaski z liści nieudolnie zakrywające ich intymne części ciała. Z tym, że to nie oni byli do góry nogami, ale ja, przywiązana do pala i niesiona przez bardziej zdziczałych zmiennokształtnych, bo i tacy po świecie chodzili. Nie do końca rozumiejąc zaistniałą sytuacje zauważyłam, że przede mną nieśli i Gabriela, ba! Nawet Ceddę. Nie ukrywam, trochę mnie to ucieszyło.
- Ej, idioto! - krzyknęłam wiedząc, że dzikusi nie zrozumieliby, a Cedda nie usłyszał.
- Nie drzyj się, bo cię żywcem zjedzą.
- Mam to głęboko gdzieś, czy mnie zjedzą! Jakbym wiedziała, że będę żarciem, to bym zwiała w nocy przez to głupie  okno! - wrzeszczałam ostro wkurzona.
- Zaatakowali ich w nocy, a ty tak uroczo sobie spałaś.
- Jak ja cię nienawidzę! Dlaczego akurat nas chcą zeżreć? - zastanawiałam się w ogóle, jak tak potężny mag jak Cedda mógł przegrać z tak słabo rozwiniętymi istotami. Wytłumaczyłam to sobie w końcu tym, że podczas gdy on rozwijał swoje inne, ludzkie instynkty i inteligencje, oni mieli tylko głód i to nad nim pracowali latami.
- Taką mają zachciankę, głupia. - odparł, a ja obrażona uciszyłam się. Rozwarłam skrzydła w przypływie nagłej głupoty. Pochód został automatycznie przerwany, a ja uderzyłam  plecami o ziemie. Miałam wrażenie, że popękały mi kości, ale na szczęście nie miałam racji.
- Ty idiota! Kurczak dobry! - skarcił trzymającego przed chwilą przedni koniec pala dzikusa inny dzikus, tupiąc przy tym nerwowo.
- Jeść zrobić bum i ja się bać! - wytłumaczył się ciamajda i znów zajął się swoją robotą, a ja oderwałam się od ziemi. ,,Pozabijam ich wszystkich'' - pomyślałam i znowu wylądowałam tyłkiem na glebie. Spojrzałam w górę i zobaczyłam coś, czego widzieć nie chciałam, bo przebiegali nade mną dzikusi.Zamknęłam oczy wstrzymując wymioty i uderzyłam głową o kamień. Ach, gdybym ja tylko mogła zasnąć!

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 4

Barokowe żyrandole, wypolerowana, czarna podłoga, pokryte bordowym materiałem ściany. Wszystko pięknie, ale obraz psuli stojący przede mną mężczyźni. Teraz,gdy byłam tak blisko zemsty, nie wiedziałam, co zrobić, jak się zachować. Ja jedna przeciwko dziesiątkom? Nie miałam najmniejszych szans. Co ja sobie w ogóle wyobrażałam przychodząc tu?! Uciec już nie mogłam i byłam przerażona.
Zmiennokształtni rozstąpili się, a moim oczom ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna. Miał ciemno-brązowe włosy do ramion i dodający uroku zarost. Na jego nosie spoczywały okulary przeciwsłoneczne. Byłam pewna, że to wyglądem przyciągał swoje ofiary. Jego czarna szata wyglądała na wyszywaną z drogich materiałów. W jego twarzy było coś, co kazało mi myśleć, że był ważniejszy niż reszta. Silniejszy. Wyciągnął do mnie rękę i ukazał swoje długie, zakończone ostro, pomalowane na czarno paznokcie i zdobiące palce pierścienie ze sporymi kamieniami.
- Witaj w moim domu, Alexandro. - powiedział unosząc kąciki ust. Ja jednak trzymałam ręce przy sobie i nie miałam zamiaru odpowiadać na jego przywitanie. Czułam się jak w pułapce.
- Przywitaj się. - rozkazał i w sekundę znalazł się bezpośrednio przede mną trzymając moją szyję.
- Cedda, daj spokój... - wymamrotał cicho Gabriel starając się nie patrzeć na mężczyznę. Ja ani na chwilę nie zwróciłam wzroku w stronę napastnika, bo moje spojrzenie utknęło na towarzyszu. Mężczyzna puścił mnie i zbliżył się do pół-smoka. Poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się.
- Dobrze się spisałeś. - oznajmił dumnie, a ja otrzeźwiałam. On mnie tu przyprowadził, on wiedział, że nie miałam szans, on wykorzystał moje zaufanie i on mnie oszukał. Gabriel mnie po prostu oszukał... Zacisnęłam pięści - Panowie, mamy komplet! Zabrać ich do lochów. - zwrócił się do swoich zwolenników i zaczął się oddalać.
- Co z moją rodziną?! - krzyknął Gabriel.
- Są wolni, dzieciaku. Jak będziesz robić hałas to pozbawię cię strun głosowych. Słodkich snów. - odpowiedział Cedda. Poczułam, jak ktoś szarpał moimi rękoma. Nie było sensu protestować. Patrzyłam tępo na odchodzącego władcę zagubionych i... nienawidziłam go. Nienawidziłam też Gabriela... nienawidziłam siebie, za moją naiwność. Nienawidziłam wszystkiego.
Zakuli moje ręce za moimi plecami w kajdanki i łańcuchem przypięli do kajdanków za plecami chłopaka, któremu jeszcze kilka minut wcześniej ufałam.Zaprowadzili nas do zakurzonych, cuchnących lochów i wcisnęli do celi. Umieścili nas na podłodze i kazali czekać. Tylko, że nie wiedziałam na co. Nic już nie wiedziałam. Krata zatrzasnęła się, a jedynym źródłem światła było małe okienko położone na wysokości dwóch metrów. Przynajmniej nie musiałam patrzeć na Gabriela. Nie miałam zamiaru się także odzywać, ponieważ nie przychodziły mi do głowy inne słowa, niż przekleństwa, a one były w tej chwili na pewno niepotrzebne.
- Alex...nic nie rozumiesz...- zaczął, a ja zacisnęłam pięści - musiałem to zrobić,żeby ratować rodzinę...- kontynuował, a moja złość robiła się coraz silniejsza. Mimo wszystko milczałam.- nie chciałem nikogo skrzywdzić...- ciągnął dalej a mi coraz trudniej było zachować myśli dla siebie.
-Odpowiedz mi w końcu, idiotko! - ryknął, a ja nie wytrzymałam. Kajdanki pękły pod wpływem nagłego napływu siły i podniosłam się rozwijając skrzydła. Nie wyglądały jak wcześniej. Były mocniejsze, bardziej wytrzymałe i gdzieniegdzie pojawiły się białe piórka. Z moich dłoni, z kostek zaczęły wyrastać szpony. Obserwowałam je z zafascynowaniem. Ach, więc tak to działa- pomyślałam i zwróciłam wzrok na znienawidzonego towarzysza. Czułam coś dziwnego i nie było to sympatią. Bardzo chciałam go uderzyć, ale coś mnie od tego powstrzymywało. Podniósł się również i ryzykując życie, bo byłam gotowa mu je odebrać, zbliżył się do mnie.
- Wybaczysz mi, ptaszyno? - zapytał. Zamachnęłam się chwilowo tracąc nad sobą kontrolę. Gdy otrzeźwiałam, zobaczyłam spływającą po jego prawym policzku krew i kilka poziomych ran ciętych. Dotarło do mnie co zrobiłam i byłam właściwie trochę na siebie zła za odebranie mu jego największego atutu- urody.
- Masz u mnie dług. - powiedziałam z powagą i zamachnęłam się znowu, by pozbyć się krat z okna, do którego doleciałam. Zamieniły się w żelazny pył i pozwoliły mi wybić szybę.
- Nie idź, bo nas zabiją. - zabronił surowo.
- Jak zostaniemy to nas zabiją.
- Nie zabiją.
- Niby dlaczego?
- Jesteśmy im potrzebni. - w głosie Gabriela było coś dziwnego. Jakby....jakby się martwił. Z tym, że nie o mnie, tylko o siebie.Z resztą...jak zwykle.
-Niby do czego? - prychnęłam i wylądowałam obok niego.
- Nie mam bladego pojęcia. - odpowiedział a na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek.
- Idiota.
- Tak wiem. - pogodził się z prawdą i wyrwał mi pióro. Krzyknęłam z bólu, a on mnie wyśmiał. Schowałam skrzydła, żeby nie bolało i pozbyłam się szponów, żeby móc go uderzyć. To też od razu zrobiłam. Uderzyłam go w brzuch pięścią, a on tylko znowu mnie wyśmiał i zaczął wycierać moim delikatnym piórem krew ze swojego policzka. Usiadłam naburmuszona na podłodze kipiąc z nienawiści i wykonywałam polecenie zmiennokształtnych. Czekałam. 

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 3 cz 4

Nasz lot nagle się zakończył i zaczęliśmy spadać. Musieliśmy wyglądać jak ptak ustrzelony na polowaniu przez głupiego człowieka, który w ten sposób próbuje wynagrodzić sobie brak rozrywki i prawdopodobnie zrzędliwą żonę. Właściwie tak właśnie było. Ktoś strzelił harpunem w Gabriela i ciągnął nas na dół. Uderzyliśmy o ziemię. Ja automatycznie stanęłam twardo na nogach, pół-smok nie miał tyle szczęścia i konał, a przynajmniej tak to wyglądało. Udawałam niewzruszoną, bo przede mną stanęło kilkunastu mężczyzn, najwidoczniej dobrze usytuowanych, o czym świadczyły ich wyglądające drogo ubrania i... grube kości.
- Nic ci nie zrobił panienko? Doprawdy dziwny okaz. - zachichotał żałośnie brodacz i pokłonił się. Miałam okazję do pokazania mojego temperamentu i oczywiście ją wykorzystałam.
- Dlaczego niby miałby mi coś zrobić?! Czy on wygląda na drapieżnego ptaka?! Przecież to człowiek, ślepi jesteście?! - krzyczałam, zadowolona z faktu, że skrzydła i szpony towarzysza zniknęły. Mężczyźni byli w niemałym szoku i trochę się pogubili... no dobrze, nie potrafili powiązać końca z końcem i nawet 2+2 byłoby dla nich teraz nie do rozwiązania. Ich życiowym błędem było podejście tak blisko do jeziora...
Z wody wyskoczyła dziwna istota. Wysoka, wychudzona. Pokryta łuskami. Miała czerwone, wielkie oczy, płetwy, oczywiście mokre, czarne włosy opadające na ,,twarz''. Ukazała swoje długie, ostre zęby i oblizała się językiem niczym płaz.
- Alex! - krzyknął Gabriel, a ja zaczęłam się cofać nie odrywając od dziwnego stworzenia wzroku. Z jego łap wystrzeliły dwie długie liny, bardzo dziwne liny. Jakby wbudowane w jego ciało... Owinęły mężczyzn pozostawiając im nikłą możliwość oddychania. Potwór znów się oblizał. Wyciągnęłam strzałę z pleców towarzysza i pomogłam mu wstać. Zastanawiało mnie, dlaczego na nas bestia nawet nie zwróciła uwagi. Wrzuciła swoje ofiary do wody, ale nie skoczyła za nimi. Najwidoczniej wcale nie była głodna. Dopiero teraz zaczęła mierzyć nas swoimi ślepiami.
- To jeden z nich.- wymamrotał chłopak.
- Jakich nich?! - nie skojarzyłam faktów, dopiero po chwili dotarło do mnie, że to zmiennokształtny stojący po mrocznej stronie, który nie panuje nad morderczym instynktem. Wskoczył do wody, a ja  zrozumiałam, że jakiś czas temu to on pozbawił mnie wszystkiego co byłam w stanie kochać. Upadłam na kolana i schowałam twarz w dłoniach pozwalając sobie zapłakać ten jeden, jedyny raz, bo nie mogłam już wytrzymać. Byłam tak blisko oprawcy, a tak bardzo bałam się zbliżyć jeszcze bardziej. Nigdy nie czułam się równie żałośnie. ,,Przepraszam, Lukas''- myślałam szlochając i miałam ochotę skoczyć do wody, by zostać przekąską potwora. By dołączyć do tych, z którymi powinnam umrzeć w wypadku. Do tych, którzy na to nie zasługiwali i powinni być teraz ze swoimi bliskimi. Ale nie są, a ja cholernie żałuję, że dostałam taką szansę. Gabriel położył mi dłoń na ramieniu. Nie było to jednak gestem mającym mnie w jakimkolwiek stopniu pocieszyć. Chciał zwrócić na siebie moją uwagę. Podniosłam się z trudem i zobaczyłam stojących za nim kilkudziesięciu  mężczyzn. Mieli groźne wyrazy twarzy, jakby od dawna na nas polowali.
- To jego bracia.- wyjaśnił i sam się odwrócił w ich stronę.
Jeden z mężczyzn podszedł bliżej i pokłonił się. Miał na sobie czarny garnitur. Jego cechą charakterystyczną była blizna przechodząca poziomo przez pomarszczoną twarz.
- Pozwolicie państwo z nami? Chyba nas szukaliście, czyż nie? Zabawny zbieg okoliczności. - mówił, a ja zacisnęłam pięści. Chciałam go uderzyć i zamachnęłam się, ale nie trafiłam i upadłam. Z tym że nie upadłam na trawę czy błoto. Upadłam na czyściutkie, drewniane panele. Byliśmy w siedzibie błądzących zmiennokształtnych. Jak tak dzikie, goniące za instynktem potwory mogły mieć w sobie tyle elegancji i pozwalać sobie na mieszkanie w tak pięknych, drogich budynkach?! Musieli mieć bardzo wyrafinowane gusta... skoro wystarczyło im konsumowanie ludzi, co jakimś specjalnym wyczynem nie było, nadrabiali swoje ,,ja'' dziełami sztuki i drogimi dywanami. Cóż... nikt im nie mógł zabronić, bo jak ktoś spróbował...kończył na talerzu. Właściwie to przykre, że tyle w tym ironii. Obrzydliwe potwory. ,,Zabiję ich wszystkich''- pomyślałam, gdy Gabriel pomógł mi się podnieść i znów stanęłam oko w oko z bestiami.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 3 cz. 3

Gdy zjawa zniknęła, bardzo chciałam rzucić się Gabrielowi na szyje. Miałam poczucie, że to właśnie powinnam zrobić, ale stchórzyłam.
- Taki był plan. - wytłumaczył się chłopak, a ja wcale nie byłam z tego zadowolona. Myślałam, że to... ach, właściwie sama nie wiem co sobie myślałam...
- Zbieramy się. - oznajmiłam nie pytając go o zdanie i po chwili byliśmy znów w drodze.
- Gabriel,ja...- zaczęłam, chcąc w jakikolwiek sposób rozluźnić wystarczająco napiętą atmosferę. W tej chwili koń zatrzymał się przy jeziorze, a chłopak zeskoczył z niego i ściągnął mnie za sobą. Zrzucił z siebie koszulkę, a ja odruchowo odwróciłam wzrok, bo dla dziewczyny z dobrego domu trzymającej się kurczowo jednego chłopaka przez długi okres czasu, widok innego chwalącego się swoim idealnie wyrzeźbionym torsem był dość szokujący.
- No co? - zapytał i rzucił na konia swoją bluzkę, po czym wyciągnął do mnie rękę i uśmiechnął się szarmancko.
- Co ptaszyno, boisz się wody? - zapytał jawnie ze mnie drwiąc. Po wypadku, jeśli tak można to nazwać, miałam uraz do wody i dla każdego człowieka było to oczywiste. Cóż, Gabriel starał się ukryć pozostałe w nim ludzkie cechy, więc jego zachowanie wcale mnie nie zdziwiło. Nie miałam zamiaru jednak pokazywać mu jakichkolwiek części mojego ciała inaczej niż przykładając mu pięść do czoła, więc skierowałam się z powrotem do klaczy. Gabriel złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie, po czym podniósł mnie do góry i mimo moich protestów za nic nie chciał umieścić mnie z powrotem na ziemi. Słońce grzało mnie w plecy, a on bezczelnie robił sobie ze mnie źródło cienia. Miałam ochotę wskoczyć do wody nie zważając na jej temperaturę, ale on nadal był ku temu przeszkodą.
- Puść mnie do cholery jasnej! - wydarłam się i kopnęłam go w brzuch. Był to jeden z moich wielu nieprzemyślanych czynów i po kilku sekundach wylądowałam w wodzie. Była zimniejsza niż przewidywałam. Drżałam, starając się utrzymać na powierzchni, bo w ostatnim czasie moja zdolność do pływania całkowicie zaniknęła, o ile była kiedykolwiek. Usatysfakcjonowany chłopak wskoczył do wody i zniknął mi z oczu. Właściwie nie przejęłabym się faktem, że długo się nie wynurzał, ale potrzebowałam przewodnika. Byliśmy już tak blisko odpowiedzi, więc głupio byłoby go tak po prostu zgubić w lodowatym jeziorze...
Zaczęłam go wołać, odwlekając do ostatniej minuty decyzję o zanurkowaniu. Wspomnienie o zalewającym się wodą autobusie wciąż wbijało się w moje serce jak tępy nóż dzierżony przez najbliższą mi osobę. 
Zdecydowałam się w końcu na ten dość ryzykowny w moim przypadku krok i zanurzyłam się, łapiąc możliwie jak najwięcej powietrza. Nic nie widziałam, tylko po omacku błądziłam w chłodnej przestrzeni licząc na to, że trafię na towarzysza. Nie minęło pięć minut, jak trafiłam w objęcia pół-smoka.
Wylecieliśmy z wody. Mogę przysiąc, że nie ma nic piękniejszego, niż widok rozwijających się do lotu  smoczych skrzydeł. Nie widziałam tego za dobrze, bo Gabriel wciąż mnie trzymał, ale wyobrażałam sobie, jak majestatyczne muszą być smoki w całej swojej świetności, a nie tylko ich dalecy krewni ukryci w ludzkich ciałach.
- Nie wierzę, że wystarczyło mi kilka dni... - wymamrotał wtulając się we mnie, a ja delektowałam się wiatrem uderzającym w nasze zmarznięte, przemoczone ciała. Dopiero w tej chwili do mnie dotarło, że nie jestem nawet w najmniejszym stopniu tak dojrzała emocjonalnie jak mi się wydawało. Jestem naiwnym dzieciakiem, który ma problem z odnalezieniem własnego ,,ja''. A serce delikatnie daje rozumowi do zrozumienia, że jest frajerem i nie ma w tej walce szans.

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 3 cz. 2

Zatrzymaliśmy się w jakiejś gospodzie. W powietrzu unosił się smród alkoholu i stałych klientów pobliskiego baru. To miejsce lata świetności miało już dawno za sobą. Podeszłam do lady i uderzyłam w dzwonek, by wezwać jakiegokolwiek pracownika. Pojawił się niziutki mężczyzna z pozawijanym, cienkim wąsem i łysiną. Jego krzywy nos śmieszył mnie tak bardzo, że z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu.
-Czym mogę służyć? - zaskrzeczał.
-Moglibyśmy wynająć dwa pokoje na jedną noc?- zapytał grzecznie Gabriel
- Mamy jeden dla nowożeńców. Jesteście chociaż zaręczeni? Głupi nie jestem i nie dam wam pokoju, jak nie jesteście! - mówił swoim denerwującym głosem, który ranił moje uszy, pracownik.Już chciałam wyjść i szukać innego miejsca, ale Gabriel złapał mnie mocno za rękę. Nawet nie zauważył, że przesadził i zrobił mi krzywdę. Syknęłam z bólu i ponownie stanęłam obok niego.
-Jesteśmy, daj klucze. - odpowiedział dziwakowi chłopak, a ja sama nie wiedziałam, czy się wściekać, czy zaakceptować jego z pozoru niewinne kłamstwo. Rzucił na ladę monetę i dosłownie wyrwał pracownikowi klucz z ręki, po czym zaciągnął mnie po schodach na górę i puścił dopiero, gdy stanęliśmy przed drzwiami.
-Nie wyobrażaj sobie za dużo, spaliśmy już kiedyś w jednym pokoju i jakoś dojdziemy do porozumienia. - rzucił nieprzyjemnie, a ja miałam ochotę go udusić. Weszliśmy do jednego z najlepszych pokoi w tej zabitej deskami dziurze. Było duże, czyste łóżko, małe,zasłonięte różowym materiałem okno, komoda i lustro a do tego stojący na etażerce przy łóżku wazon z różami. Od razu usiadłam na łóżku, żeby dać nogom odpocząć po godzinnym poszukiwaniu w mieście miejsca do snu i odprowadzeniu Flory do pobliskiej stajni. Miałam nadzieję, że te świry nic jej nie zrobią!
-Nie uważasz, że jego pytanie było dziwne? -zapytałam podejrzliwie Gabriela. Normalnie w takich miejscach bierze się co jest i nikogo nie interesują szczegóły czy życie prywatne gości.
-Nie wiem, może. - odpowiedział i upadł na pościel. Zdjął buty i ułożył się wygodnie nie zważając na moją osobę. Skoro jemu moja obecność nie sprawiała żadnych problemów, to i ja nie miałam powodu do narzekania. Po prostu się położyłam jak najdalej od niego mogłam i starałam się zasnąć patrząc na powiewającą na wietrze dostającym się do pokoju przez pęknięcie w szkle zasłonkę. Przechodziły mnie dreszcze, bo w pokoju było dość chłodno i nawet wyjątkowo miękka kołdra nie pomagała.  Fakt, że razem ze mną znajdował się pod nią drugi człowiek z ciepłym ciałem także nie pomagał. Wydawało mi się, że Gabriel zasnął...
Historia o mściwej zjawie dodatkowo mnie niepokoiła, bo przecież wciąż pałałam uczuciem do Lukasa... albo i nie...
Miałam nadzieję, że talizman, który kiedyś dostałam od ukochanego, i przed tym potworem mógł mnie uchronić. Właściwie było mi żal tej kobiety. Był to kolejny dowód na to, jak okropni potrafią być ludzie...
Chłód jak i mroczna wizja potencjalnego niebezpieczeństwa sprawiły, że zaczęłam drżeć.
- Alex? -wypowiedział moje imię Gabriel. Zawahałam się przed odwróceniem twarzy w jego stronę, a gdy to zrobiłam,  jego usta od razu nieśmiało musnęły moje. Byłam w niesamowitym szoku, ale pozwoliłam mu obdarzyć się czułym pocałunkiem.  Był pochylony nade mną i dzięki temu nasze usta automatycznie się spotkały, gdy spojrzałam w jego stronę. Nie chciałam przerywać ich spotkania, bo przeszły mnie dreszcze, tym razem inne, przyjemne dreszcze. A może nie tyle nie chciałam, co nie potrafiłam przerwać. Moje serce zabiło szybciej, a moje uczucia stanęły pod wielkim znakiem zapytania. Czułam się z tym okropnie, ale... na chwilę mnie to uszczęśliwiło. Gabriel odsunął się, gdy coś zbiło szybę w oknie robiąc przy tym okropny hałas. Zerwaliśmy się z łóżka. Odsunęłam zasłonę i nie zobaczyłam żadnego ubytku w szkle. Dziwne..
- Alex...- znów wypowiedział moje imię, ale tym razem z trudem łapiąc tlen. Odwróciłam się i zobaczyłam rozmazany obraz kobiety w długiej, poszarpanej, czarnej sukni i czarnym, równie zniszczonym welonie, duszącej mojego towarzysza. Teraz zrozumiałam, że mieszkańcy wynajmując ten pokój, oddawali zakochanych w ofierze zjawie. Stąd ciekawość dziwacznego pracownika.
- Hej, zostaw go! - krzyknęłam i może był to mój błąd. Zjawa nie była głupia i duszenie Gabriela było tylko częścią jej planu. Chciała sprawdzić, czy mi zależało, a ja głupia dałam się nabrać!
Puściła chłopaka i rzuciła się w moją stronę. Całe jej martwe ciało było w widocznych śladach po paleniu. Wyglądała przerażająco. W jej zimnej dłoni lśnił sztylet, który prawdopodobnie miała przy sobie umierając.
Przyłożyła mi ostrze do szyi.
- Dwa, a nie trzy serca. - powiedziała. Jej głos drżał. Coś było nie tak, wbrew jej planowi. Zamknęłam oczy przygotowana na pożegnanie z życiem. I nic. Nie poczułam bólu, który właśnie teraz powinien uderzyć we mnie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam smoczą rękę siłującą się z ostrzem zjawy. Gabriel walczył tak długo, aż ostrze nie wypadło z dłoni martwej kobiety.
-Dwa, a nie trzy serca. - powtórzyła zjawa i zniknęła. Wtedy nie rozumiałam, o co jej chodziło. Rozumiałam tylko to, że i w moim planie coś poszło nie tak. W moim sercu znalazła się niewłaściwa osoba...a może właśnie właściwa?


                                                                          ***
                     Wesołego Walentego wszystkim paniom i wesołych Walentynek panom ♥



poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 3

Oni byli zawsze strażnikami żyć niewinnych i sprawcami zasłużonych śmierci. Oni? Może raczej my.
Gdzieś byli, daleko. Mogli mi pomóc zapanować nad sobą. Z każdym dniem wzmagał się we mnie instynkt drapieżcy. Taka była ich natura, potworów. Gabriel nigdy nie miał z tym problemu. Kontrolował się, zabijał w sobie wszystko, dusił i czekał aż wyda z siebie ostatni okrzyk. Nienawidził sam siebie, widziałam to w jego oczach. Patrzyłam na niego często. Gdy zatrzymywaliśmy się na noc w jakiś motelach, gdy patrzył ponuro w okno. Całkowicie pozbawiony chęci do życia. Wiedziałam, że myślał o tym, co za sobą zostawił. Zostawił miłość, by ratować rodzinę. Przed czym? Przed tym, co podstępnie wdarło się w ich szeregi i mogło być najgorszym zagrożeniem jakie świat kiedykolwiek widział. Nie miało skrupułów, nie wiedziało, co to współczucie czy chociażby sumienie. Było brutalne, okrutne i głodne. Nie chciałam być jak ten potwór, potrzebowałam pomocy. Lukas dał mi coś, co poniekąd mogło mnie uratować. Z drugiej strony mogło mnie też zabić. Tęskniłam za nim. Mimo, że moje serce biło inaczej, moje myśli płynęły inaczej i moje oczy inaczej widziały.
Dzisiaj miał być ostatni dzień podróży. Flora była bardzo silnym koniem. Podziwiałam jej zapał do pracy, chociaż tak męczącej.
Zatrzymaliśmy się, bo klacz się zmęczyła. Pech sprawił, że akurat na cmentarzu. Nienawidziłam cmentarzy, szczerze nienawidziłam. W moim mieście pochowano bliskie mi osoby, przez co do wszystkich innych miejsc spoczynku też się zraziłam. Ten był mały, przy drodze. Nagrobki były stare, zniszczone, zaniedbane. Zdrową trawę przerosły już dawno chwasty, a w powietrzu unosił się odór gnijących szczątek ptaka leżącego na jednej z tablic nagrobnych, który prawdopodobnie jakiś czas temu został postrzelony przez mało inteligentnych myśliwych.
Flora odpoczywała, a my rozglądaliśmy się po nagrobkach w celu rozeznania się co do ich właścicieli. Cmentarz wydawał się być bardzo dziwny, panowała na nim inna niż zazwyczaj w takich miejscach atmosfera. Nie wzbudzał lęku, ani żalu. Nie bałam się, że z ziemi wybije się ręka i złapie mnie za nogę. Nie bałam się duchów czy zombiech. Jedyny niepokój wzbudzało we mnie to, że nie znałam pochodzenia zmarłych tutaj i miałam co do tego dziwne przeczucia.
,,Jeśli umierasz w silnym gniewie rodzi się klątwa'', a ci tutaj nie zmarli na pewno w spokoju.
Słońce powoli zachodziło i wcale nie ułatwiało nam zadania. Litery na nagrobkach były niemalże niewidoczne i ciężko było cokolwiek przeczytać. Pojedyncze imiona nie były dla nas żadną wskazówką.
-Może po prostu odpuśćmy? - zapytałam naiwnie, bo i mój organizm zaczął domagać się należnego mu odpoczynku.
- Głupia jesteś? Chcesz tu może jeszcze nocować geniuszu? - wyśmiał mnie odgarniając pnącza z jakiegoś pękniętego nagrobka.
- Może i jestem, ale jak się nie zdrzemnę to padnę.
-Przykro mi bardzo. - odpowiedział nieprzyjemnie i skupił swój wzrok na tablicy. Chyba coś zauważył...
- Co tam masz? - zapytałam zaciekawiona jego odkrywczą miną. Wyglądał trochę jakby się przestraszył.
- Zmywajmy się stąd. - rzucił i ruszył do klaczy w celu osiodłania jej i to błyskawicznie. Gdy już to zrobił ignorując moje próby wydobycia z niego informacji zerknęłam na nagrobek. Napisy były w nieznanym mi języku i absolutnie nic nie zrozumiałam. Wskoczył na konia i dał mi wyraźną sugestię, że jeśli mi życie miłe mam zrobić to samo i to szybko. Nie byłam do końca przekonana, czy warto, bo miłe mi nie było, ale posłuchałam go. Flora ruszyła niesamowicie szybko popędzana wciąż przez jeźdźca.
- Możesz mi powiedzieć,idioto,o co ci chodzi?! - wydarłam się bijąc go w plecy. Przestał mnie w końcu ignorować  i gdy kopyta klaczy zaczęły stukać o wyłożone kostką ulice miasta, do którego właśnie wjechaliśmy, raczył odpowiedzieć.
-Tam chowano wiedźmy spalone na stosie.
-No i co z tego?
- Wiedźmy zazwyczaj godziły się ze swoim losem, mus to mus. Akceptowały to, że jak zostaną złapane na czarach to na stos.
- I?
- Jedna z nich wiedźmą nie była. Wrobiła ją z zazdrości kobieta po uszy zakochana w jej mężu. Była wściekła i płonąc poprzysięgła zemstę. Zabawne, że o tym nie słyszałaś.
-Dlaczego w takim razie uciekamy?
-Idiotko, ona zabija wszystkie zakochane lalunie, a z tego co mi wiadomo serducho ci bije dla mojego krewniaka.
-A! Trzeba było tak od razu i przestań mi w końcu ubliżać! -rozjaśnił ciemność w mojej głowie irytując mnie przy tym niesamowicie. Miasto wyglądało na przyjazne, ale trochę biedne. No dobrze, byli spłukani całkowicie, a sam burmistrz tonął w długach. Smród, brud i nędza. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjechałby tu, więc nikt by nas tu nie szukał. W skrócie - idealne miejsce na odrobinę snu.
- Daleko jeszcze?
-Rezydencja mojego wujka jest dziesięć kilometrów stąd. Przez to, że odwiedziliśmy tamten beznadziejny cmentarz i prawdopodobnie poluje na twój tyłek teraz zjawa, lepiej się tu zatrzymajmy na noc. Najwyżej zemści się na innej panience.
- Jesteś naprawdę głupi. Uh- denerwował mnie coraz bardziej, bo zdawał się mieć wszystko gdzieś i zupełnie jakby zależało mu tylko na jego własnym bezpieczeństwie. Zabawne, bo jak mnie potrzebował to  potrafił być miły! Mimo jego aroganckiego, idiotycznego zachowania oczekiwałam chwili, w której znowu będę mogła się do niego przytulić. Uh, jak ostatnia idiotka!

wtorek, 7 stycznia 2014

Rozdział 2 cz 5

Może by tak 1000 wyświetleń? Dużo dużo brakuje :(
*
*
*
*
*
*


Skierowaliśmy się do wskazanego wcześniej pokoju i już w progu pojawił się problem, kto ma wejść pierwszy. Oczywiście ja wślizgnęłam się do pomieszczenia jak żmija wbrew protestom Gabriela, że to on powinien wejść pierwszy i oszacować jaka część pokoju należy do niego. Już nie był tym smutnym, czułym chłopakiem, co przed chwilą. Znowu stał się aroganckim potworem...
Dosłownie wyrwał mi koc z ręki i uśmiechnął się jak świr.
- Ty śpisz na ławce, a ja na łóżku.
- To nie ma różnicy, bo oba są drewniane i niewygodne.
- Przynajmniej się rozłożę, głupia.
- Zmarznę...
- Za karę.
- Jaką karę?
- Po prostu. Dobranoc. - Powiedział i ułożył się na drewnianym łóżku. Patrzyłam na niego przez dobrą godzinę licząc na to, że obudzi się w nim instynkt dżentelmena, ale on zamknął oczy i po prostu zasnął. Idiota! Zmęczenie dawało o sobie znaki i chcąc nie chcąc musiałam zadowolić się ławką. Ułożyłam się na niej w miarę wygodnie i próbowałam odpocząć, ale w pokoju było o wiele za zimno. Drżałam. Leżałam w bezruchu przez następną godzinę starając się wpuścić do głowy sny, ale niestety, zamiast nich miałam tylko pesymistyczne myśli.
Myślałam, że zamarznę.
Poczułam, że się unoszę. Dokładniej-że jestem podnoszona. Oparłam głowę na ramieniu mojego wybawcy.
- Twoje drżenie przeszkadza mi w zaśnięciu, bo cały pokój się trzęsie. Same problemy z tobą... - powiedział Gabriel i położył mnie na łóżku. Udawałam, że śpię, chociaż...właściwie nie wiem, dlaczego. Okrył mnie kocem i zniżył się by zobaczyć moją twarz. Dotknął dłonią mojego policzka.
- Jesteś naprawdę piękna, Lukas miał szczęście... - powiedział i już chciał ruszyć w stronę ławki, ale złapałam go za rękę.
- Możemy się podzielić. - oznajmiłam niechętnie a on uśmiechnął się i umieścił obok mnie na łóżku. Fakt, czułam się nieswojo, ale jego gest wydał mi się tak miły, że nie mogłam odpowiedzieć egoizmem.
Szybko zasnęłam. Tej nocy nic mi się nie śniło.
Gdy się obudziłam, Gabriela już nie było. Wyszłam z pokoju i rozglądałam się w celu znalezienia miejsca pobytu Claire. Siedziała przed domem z moim towarzyszem.
- Franko przyprowadzi wam konia z pobliskiej stadniny. Jeden musi wystarczyć... Dam wam trochę jedzenia i wody, żebyście dotrwali do portalu. Ona wie, dokąd tak naprawdę zmierzacie?
- Jeszcze nie wie,ale w najbliższym czasie się dowie... Po co nam koń?
- Gdy skończy się las, nie będzie drzew. Latający ludzie zrobiliby niezłą aferę, a z tego co wiem wy próbujecie się przed kimś ukryć, prawda?
- Dziękuję. - powiedział chłopak i spojrzał na driadę. Chyba był w niej bardzo zakochany, a przynajmniej na takiego wyglądał...
- Jedźcie już. Twoja rodzina potrzebuje pomocy...- mówiła smutno Claire.
- Ty jesteś moją rodziną! - walczył nadal Gabriel.
- Nie, ty już wybrałeś, kto nią jest. I twój wybór nie padł na mnie. Idź ratować, to co jeszcze masz, zamiast tkwić przy tym, co już dawno nie należy do ciebie. - powiedziała stanowczo dziewczyna i podniosła się z ziemi. Pojawił się bardzo wysoki mężczyzna jej pokroju z liściastą brodą. Prowadził czarnego konia, który od razu mi się spodobał! Gabriel wyposażył zwierzę we wszystko, co potrzebne do podróży i wtedy dopiero wyszłam z domu. O nic nie pytałam, on z resztą chyba domyślił się, że od jakiegoś czasu go podsłuchiwałam.
Pomógł mi wejść na konia, po czym sam na niego wskoczył.
- Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? - skierował słowa w stronę sztucznie uśmiechającej się ukochanej.
- Tak. Jedź, Floro! - rozkazała, a zwierzę ruszyło. Na początku Gabriel nie potrafił nad nim zapanować, a ja bałam się że siedząc za nim spadnę, ale w końcu udało nam się uzyskać kontrolę i podróż zapowiadała się bardzo przyjemnie. Szkoda tylko, że nie wiedziałam, dokąd.

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 2 cz.4

Dziwna dziewczyna wyrwała się Gabrielowi.
- Wycięli pół lasu, zostało nas niewielu...- powiedziała i zaczęła się rozglądać.
- Nie szukaliście pomocy? - zapytał chłopak i usiadł na trawie.
- Szukaliśmy... nie dostaliśmy odpowiedzi.
- Elfy nie...- nie skończył mówić, bo dziewczyna mu przerwała
- Nie dostaliśmy odpowiedzi. Nie poruszaj już więcej tego tematu i ciesz się, że nie było cię wśród nas tamtej nocy. - najwidoczniej była na niego zła... i to bardzo.
- Wybacz mi, ale...
- Nie ma żadnego ,,ale''. Gdybyś tu był... gdybyś tu był nie patrzyłabym na śmierć mojej rodziny. Zapomniałeś już kto ci pomagał tyle lat? Kto cię wspierał? Potrafisz to chociaż wytłumaczyć? Nie potrafisz Gabriel, po prostu nie potrafisz! - jej głos drżał a mi zrobiło się żal ich obu. Nie wiedziałam o co chodzi, ale wyglądało to jak kłótnia  kochanków, którzy powinni istnieć tylko w legendach... Poczułam jakby ktoś ukuł mnie szpilką w serce. Niee...na pewno mi się wydawało... na pewno!
- Claire...spróbuj mnie zrozumieć.
- Nie chcę nic dla ciebie robić, nic. To rozumiesz? - była nieuległa, chociaż ja widziałam, że tak naprawdę myślała o czymś innym... Wolałaby zatrzymać go przy sobie już na zawsze, a chwila rozłąki namieszała jej w życiu. Nic dziwnego, że była wkurzona. W końcu przestała się rozglądać i ruszyła w kierunku najwyższej trawy. Pochyliła się i zaczęła czegoś szukać. Gdy znalazła zobaczyłam jak podnosi się pod nią ziemia i zaczynają wyrastać z niej gałęzie. Powoli układały się w ściany, schody, drzwi a ostatecznie ukazał mi się wspaniały domek z czystego, jasnego drewna budzący na myśl ciepło domowego ogniska i spokój...
Claire automatycznie znalazła się w środku, a ja pomogłam wstać zmartwionemu Gabrielowi.
- Zatrzymamy się tutaj na noc. - oznajmił krótko i już chciał iść do domku, ale złapałam go za rękę. Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam...
- Nie jest dobrze, prawda? - zapytałam troskliwie a on odwrócił się w moją stronę i dopiero teraz zauważyłam szklące się w jego oczach łzy. To zabolało...I znowu nie wiem dlaczego...po prostu...
-Głupia...- powiedział i przyciągnął mnie do siebie. Wpadłam w jego objęcia i mocno mnie przycisnął do swojej klatki piersiowej. Nieśmiało odwzajemniłam uścisk i poczułam się niesamowicie. Bezpieczna i trochę...szczęśliwa. To było naprawdę dziwne i naprawdę mi się spodobało. Okropnie zaniepokoiło mnie przyspieszone bicie mojego serca, które za nic nie chciało się uspokoić. To nie może się dziać, nie może! - myślałam, ale było już za późno. Nie byłam zwierzęciem i miałam uczucia, które rozwijały się z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z minuty na minutę, z sekundy na sekundę...z kilku sekund, które były w stanie mnie teraz uszczęśliwić. Zobaczyłam obserwującą nas z imitacji okna Claire, ale nic nie powiedziałam Gabrielowi. Nie chciałam przerywać tej chwili, bo myślałam, że to już nigdy więcej się nie powtórzy. Nie mogło się powtórzyć, bo przecież musiałam pomścić mojego Lukasa, mojego ukochanego i JEDYNEGO właściciela mojego serca. Jedynego, prawda?
W końcu Gabriel mnie puścił i weszliśmy do ,,budynku''. Claire wcisnęła mi do rąk bardzo cienki koc i wskazała drzwi na końcu korytarza. Mój towarzysz także oczekiwał na materiał, ale złośliwa driada nie miała zamiaru ustąpić.
- Powiedziałam, że nic dla ciebie nie zrobię. Musicie się podzielić. - powiedziała oschle a ja automatycznie się zakrztusiłam. Że niby my mieliśmy się dzielić? Prędzej się pozabijamy niż podzielimy czymkolwiek...
Zapowiadała się bardzo ciekawa noc...