czwartek, 25 maja 2017

Rozdział 6 cz.4

Kobieta wróciła do pokoju. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, rozłożyła ręce.
- Cedda! - zawołała radośnie. Cedda wyjął z kieszeni kawałek pergaminu i rzucił jej pod nogi.
- Trzeba było nie wracać do korzeni.
Podniosła wiadomość, przeczytała. Jej oczy zapłonęły, ręce się wydłużyły, paznokcie zmieniły w szpony. Rzuciła się w naszą stronę, wtedy...
Znaleźliśmy się w innym miejscu. Polana w lesie... To zupełnie nie pasowało do Ceddy.  Zapach trawy, szum drzew, delikatny wietrzyk poruszający kwiaty.
- Co my tu robimy? - zapytał Gabriel, opadając na ziemię.
- Nie mam pojęcia... - odpowiedział Cedda, uważnie się rozglądając. - Tak się składa, że nie umiem się teleportować na życzenie. Ktoś nas tu przeniósł.
- Po co?
- Skąd mam wiedzieć?
- Zdecydowałeś, po której stronie stoisz? - wtrąciłam.
- Porozmawiamy o tym później. Pójdę się rozejrzeć.
- Nigdzie nie pójdziesz! - krzyknęłam - Zostawisz nas i znikniesz, a my umrzemy z głodu, albo zostaniemy zjedzeni! Nigdzie się stąd nie ruszysz i koniec!
-Stoję po waszej stronie. - zadecydował. - Nie ma już innej. - podniósł głowę. Przez chwilę patrzył na niebo, a potem znów na nas.
- Co teraz zrobimy?
- Rozpalimy ognisko i spróbujemy przeżyć noc. Nic innego nam nie pozostało. Pozwolicie mi iść po drewno, czy nawet tego mi nie wolno? Wielki Cedda trzymany na smyczy.
- Idź. - powiedział Gabriel, przeczesując włosy palcami.
- Nie! Zwariowałeś? Nie możemy mu ufać!
- Przestań pluć jadem, Alex! - ryknął. - Jest naszym ,,być albo nie być'', niech robi co chce. Nie ma smyczy.
- Jest dla ciebie nadzieja. - stwierdził zadowolony Cedda, ruszając do lasu. I tak by poszedł, bo nikt nie był w stanie powstrzymać go od zrobienia tego, na co akurat miał ochotę.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki podły? - zapytałam z żalem. Gabriel z trudem wstał, stanął przede mną ze wzrokiem pełnym bólu i gniewu. Poczułam się tak, jakbym zrobiła mu krzywdę.
- Nie mogę inaczej.
- Dlaczego? Dlaczego nie możemy normalnie rozmawiać, skoro mamy wspólny cel?
- Właśnie dlatego. Lukas to moja rodzina, a ty jesteś jego partnerką.
- Partnerką?
- Ukochaną.
- Co to ma do rzeczy?
- Wszystko. Nie mogę czuć czegoś do osoby, która jest w związku z moim krewnym. Niczego poza gniewem. Czuję gniew.
- Gniew? Jesteś na mnie zły, bo ciągnę cię za sobą? Ty wcale nie chcesz go ratować, prawda?
- Nie chcę. Chcę tylko, żebyś dostała swoje alibi. Jestem wściekły, bo wciąż chcesz znaleźć jego, a nie swoje alibi i to pozwala mi być tu, gdzie jestem. Nie wymagaj ode mnie niczego więcej, niczego! Nie będę dla ciebie miły, nie będę się do ciebie uśmiechać i cię przytulać, trzymać za rękę ani nosić na rękach. Doprowadzę cię tam, ale nigdy więcej cię nie dotknę. - powiedział. Nagle moje serce przyspieszyło. Jakbym przyłapała złodzieja i czuła potrzebę gonienia go po ulicach miasta, żeby odzyskać coś, coś należy do mnie. Nie mogłam zapomnieć, jaki był mój cel. Popełniłam wiele błędów, powinnam się powstrzymać przed następnym.
- A co później? Kiedy już dostanę alibi?
- Nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
- Dlaczego?
- Bo musiałbym go zabić! A przecież ten cały cyrk jest po to, żeby żył! Już nic do mnie nie mów. Sprawdź, czy Cedda nie uciekł.
- Mówisz o nim jak o psie.
- Ty zaczęłaś. Jak ci z tym źle, to sama go przeproś.
- Gabriel!
- Daj mi spokój.

poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozdział 6 część 3

- Przepraszam, że wam przeszkadzam, gołąbeczki. - odezwała się gospodyni, wycierając ręce w różowy ręcznik.
- Czy wiesz, gdzie znajduje się nowa siedziba Gwardii? - zapytał Gabriel, podnosząc się do siadu.
-  Zmienili siedzibę? Niezwykłe. Wiem, kto może wam pomóc. - rzuciła ręcznik na stolik, usiadła na fotelu. - Dobrze się składa, miał mnie dzisiaj odwiedzić. Dlaczego chcecie odwiedzić Gwardię?
- Chcemy dokonać wymiany.
- Wymiany? Dobrowolnie? Słyszałam o was, ale nie sądziłam, że to prawda. Więc chcesz oddać swoje oczy, bo twój kuzyn się nie nadaje?
- Dużo wiesz. Kto cię informuje?
- Przyjaciel.
- Kto jest tym przyjacielem?
- Nie powinieneś zadawać tylu pytań, skoro jesteś moim gościem. Zachowujesz się niegrzecznie. - mruknęła, przeczesując palcami końcówki włosów.
- Otarł się o śmierć, ma prawo do podejrzeń. - powiedziałam, skupiając całą swoją uwagę na tej kobiecie. Wyglądała dziwnie znajomo, jakbym już ją kiedyś widziała...
- Wybaczcie, muszę przygotować coś specjalnego dla mojego gościa. Nigdzie się stąd nie ruszajcie. - powiedziała głosem tak sztucznym, że aż poczułam skręt żołądka. Ta miła kobieta zaczęła cuchnąć podstępem, a my musieliśmy zostać w jej domu...
Poszła do kuchni i zajęła się wyciąganiem jakichś worków z lodówki, a potem gotowaniem. Smród był przerażający, prawie zemdlałam.
- Musimy iść. To jakaś wariatka. - stwierdził Gabriel, podnosząc się z kanapy. Syknął, bo rana cały czas sprawiała mu ból. Nadmierne poruszanie mogło ją otworzyć, więc ucieczka na pewno nie była dobrym pomysłem.
- Masz jakiś plan? - burknęłam, zaciskając palce na jego dłoni tak mocno, że pozostawiły czerwone ślady. Drzwi wejściowe się otworzyły, a w progu stanął nie kto inny, jak nasz stary, dobry Cedda. Wyglądał jak siedem nieszczęść w jednym, jakby zupełnie stracił chęci do życia.
- Nie wiem, które z was jest głupsze. - westchnął, wchodząc do środka. Podniósł laskę i wskazał Gabriela. - Ty, bo dałeś się postrzelić kanibalom? - przekierował laskę na mnie - Czy ty, bo zmarnowałaś szansę na interes życia i zostawiłaś mnie dla tego idioty? Tak, chyba jednak ty.
- Wcale cię nie zostawiłam! To ty mnie zostawiłeś! Odzyskałeś wzrok? Skąd wiesz, gdzie stoimy? Skąd wiesz, że Gabriel został postrzelony?
- Choinki w tym roku nie będzie.
- Co? - zapytaliśmy jednocześnie.
- Zniszczyliście moje marzenie.
-Co?
- Gwardia nie chce tych oczu. Gwardia chce lepszych oczu. I to nie dla mnie.
- Jaka szkoda.
- Chyba nie wzięłaś pod uwagę, że twój kochaś już nie jest potrzebny. Jak tylko będą mieli pewność, że osoba, której szukają jeszcze żyje, zabiją go.
- Więc ją znajdźmy.
- A niby dlaczego miałbym wam pomóc? I tak wystarczająco dużo dla was zrobiłem. Po pierwsze was nie zabiłem, mój wielki błąd.
- Poczekaj. - powiedział Gabriel, unosząc rękę. - Chcesz powiedzieć, że mogę uwolnić krewnego bez ryzyka utraty wzroku? Więc zmieńmy reguły gry. My cię nie zabijemy, jeśli zabierzesz nas do Gwardii. Oboje się na nich zemścimy.
- Nadal jestem częścią Gwardii. - oznajmił mrocznie, wzbudzając lęk nawet w moim lodowatym sercu.
- Czemu odwiedzasz tą kobietę?
- Gwardia kazała ją zabić. Wiecie, ta organizacja bądź co bądź ma chronić naszą popieprzoną rodzinę.
- A ona jest niebezpieczna? - wtrąciłam.
- Ta, macie pecha do dzikich.
- Jak to ,,dzikich''?
- No kanibali. Po co ty chcesz ratować swojego chłopaka, skoro ilorazem inteligencji w sam raz pasujesz do tego tutaj? - zwrócił się do mnie. Już się go nie bałam. Miałam za to nadzieję, że gospodyni raczy go zjeść.

czwartek, 2 lutego 2017

Rozdział 6 część 2

Przeszliśmy jeszcze kawałek drogi, aż wyszliśmy na ulicę dzielącą las.
- Ta banda żyje tak blisko cywilizacji?
- Jak myślisz, skąd wiedzą co to wi-fi?
- Wiedzą?
- Mamy XXI wiek, ludzie krzyczą ,,nie ma wi-fi!'' będąc w lesie.
- Och...
- Właśnie. Och.
Oparł się o drzewo,
- Wszystko w porządku?
- Nie.
Wyjął z kieszeni fiolkę z niebieskim pyłem, wyciągnął rękę przed siebie i czekał, aż przyjmę przedmiot. Przyjęłam, popatrzyłam podejrzliwie na mężczyznę.
- Jakby mnie nie zestrzelili, to moglibyśmy lecieć. Dobrze, że mam grubą skórę.
- Co ty powiedziałeś?
- Nic. To coś przeniesie nas do najbliższego zmiennokształtnego. Mam nadzieję, że to nie Cedda.
- W jaki sposób to rozwiąże nasze problemy?
- O ile się nie mylę, gdzieś tu mieszka wielbiciel Gwardii. Jeśli nam się poszczęści, zabierze nas do nich.
- To nie będzie szczęście. Przecież oni chcą cię zabić...
- Chcą wydłubać mi oczy, a nie zabić, z tego co wiem. I raczej nie poddam się bez walki. - przycisnął rękę do brzucha.
- Chyba nie masz aż tak grubej skóry...
- Rozsyp ten proszek.
- Po prostu?
- Tak.
Wykonałam polecenie. Niebieski pył opadł na ziemię, fiolkę wcisnęłam do kieszeni spodni. Gabriel odsunął się od drzewa, złapał mnie za rękę i postawił krok na ziemię lśniącą błękitem. Nagle znaleźliśmy się przed drzwiami ładnego, jednorodzinnego domu. Jasne ściany, czerwony dach, mały ogródek z huśtawką, drewniany płot, duże okna. Ładne miejsce... Świtało, kiedy drzwi się otworzyły. Gabriel chciał wejść do środka bez pytania, jednak kiedy postawił następny krok, zasłabł i przewrócił się na ścianę. Atrakcyjna trzydziestolatka w czerwonej sukience popatrzyła na mnie z przerażeniem. Wysunęłam spod bluzki naszyjnik i uniosłam. Odetchnęła z ulgą, zarzuciła na siebie jedną rękę Gabriela. Pomogłam jej zaprowadzić go do salonu, położyłyśmy go na kanapie. Rozpięłam mu koszulę. Na brzuchu miał paskudną ranę po postrzale.
- Ty jesteś cała? - zapytała rudowłosa. - Alexandro, jesteś cała?
- Skąd znasz moje imię?
- Ktoś mnie uprzedził.
- Kto?
- Później ci powiem, nie stresuj się, usiądź na fotelu. Ja się nim zajmę. - powiedziała, kierując się do lśniącej kuchni. Usiadłam, zamknęłam twarz w dłoniach i słuchałam niespokojnego oddechu Gabriela. Kobieta była lekarką, zapewniła mu profesjonalną opiekę. Krzyczał, kiedy wyjmowała kulę z jego ciała. Te krzyki sprawiły mi większy ból, niż jemu kula... Kiedy skończyła, poszła do łazienki, żeby zmyć z siebie jego krew. Ja usiadłam na krawędzi kanapy, złapałam jego rękę i wymusiłam uśmiech.
- Nawet nie próbuj być dla mnie miła. - syknął.
- Dlaczego miałabym być miła?
- Dlatego, że jestem ranny?
- Nie dostaniesz taryfy ulgowej, jeśli o to chodzi. Może po prostu przestanę na ciebie burczeć na jakiś czas.
- Nie przestawaj, nie będziesz sobą.
- Taka jestem okropna?
- Tak. Tak, jak ja.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rozdział 6

- Kim jesteś?
- Nie pamiętam.
- Co tu robisz?
- Nie pamiętam.
- Jak się tu znalazłaś?
- Nie pamiętam. 
- Twoje ostatnie wspomnienie? 
- Siedziałam na pniu, rozmawiałam z... 
- Z kim? 
- Z przyjacielem.
- Gdzie on teraz jest?
- Nie mam pojęcia.
- Nie możemy ci pomóc, skoro ty nawet nie wiesz, kim jesteś.
- Nie chcę pomocy. Chcę tu na niego poczekać. Skoro mnie zostawił, to na pewno miał powód. 
- Jesteś pewna? 
- Tak. Wróci po mnie.
- Dobrze. Możesz jeszcze raz powtórzyć, dokąd zmierzacie? 
- Do Gwardii Ślepców. 
- To ostatni raz, kiedy użyłaś tej nazwy w tym miejscu. Zagubione Miasto nie jest we władzy Ślepców i nigdy nie będzie miało z nimi nic wspólnego. 
- My też nie jesteśmy. Chcę tylko komuś pomóc. 
- Nie wychodź z tego pokoju i nie próbuj żadnych sztuczek. Nie chcemy kłopotów. 
- Dobrze, dziękuję. 
Mężczyzna wyszedł. Wyglądał na około czterdzieści lat, był wysoki i dobrze zbudowany. Miał szare włosy, brązowe oczy i mundur wojskowy. Wyglądał na wyjętego z obrazu batalistycznego. Tak było. Miasto zatrzymało się w czasie, a zobaczyć je mogli tylko ci, którzy wiedzieli o jego istnieniu. Mieszkańcy rozumieli realia współczesnego świata, ale chodzili w strojach sprzed niemalże trzystu lat, stosowali starą technologię i nie mogli ruszyć dalej. Nie mogli opuścić miasta, utknęli. Żyli w tej pętli bardzo długo i zupełnie zapomnieli o swoim wcześniejszym życiu. Pamiętali tylko to, co było w tym momencie. Pranie ubrań w rzece, choć wiedzieli o istnieniu pralki. Świece, choć poznali elektryczność. Nic nowego nie przetrwało w tym miejscu, dlatego musiałam je szybko opuścić. 
Ułożyłam się na drewnianym łóżku, przytuliłam do białego materiału i zamknęłam oczy, żeby spróbować zasnąć. Na lewej ręce wyczułam maleńką ranę, jakby po zastrzyku. Dziura w mojej pamięci była tak irytująca, że sama się ze sobą męczyłam. Spędziłam godzinę w zupełnej ciszy, dłużej nie wytrzymałam. Opuściłam drewniane pomieszczenie, wyszłam na zewnątrz. Była noc, a większość mieszkańców poszła spać. Niektórzy włóczyli się po okolicy w świetle księżyca. Martwi. Spod ubrań wystawały kości, nie pozostało na nich ani trochę mięsa. Pod osłoną nocy mieszkańcy zamieniali się w szkielety. Co takiego zrobili, że zasłużyli sobie na taką karę? Szłam prosto przed siebie, aż do małej klatki na rozdrożu. Siedziała w niej dziwna istota. 
Miała smocze skrzydła osłaniające niemalże całe ciało, smocze szpony i łuski na połowie twarzy. Druga połowa pozwoliła mi rozpoznać Gabriela. Przylgnęłam do metalowych prętów.
- Co oni ci zrobili? - zapytałam. Nie odpowiedział, tylko wskazał leżącą niedaleko cegłę. Podniosłam ją i zaczęłam uderzać w kłódkę tak długo i tak mocno, że w końcu odpadła, a mężczyzna wyszedł na wolność. Wrócił do ludzkiej postaci, zacisnął palce na mojej dłoni i zaczął mnie ciągnąć wzdłuż drogi. 
- Mam w kieszeni klucz do rozwiązania naszego problemu. 
- Kim są ci ludzie? 
- Zamordowali grupę podróżnych zmiennokształtnych, szantażowali Gwardię i posługiwali się czarną magią, żeby utrzymać się przy życiu. Głód doprowadził ich do szaleństwa i przez niego posunęli się do najgorszych czynów. Nie możemy tu zostać. Mam wszystko, czego chciałem. 
- Dlaczego nie polecimy?
- Bo nas zestrzelą. - burknął, przyspieszając. Szkielety w ogóle się nami nie zainteresowały. Byli zajęci swoim księżycowym transem. Jakkolwiek o tym nie myślałam, ich los wydawał mi się smutny i tragiczny. 
- Nigdy więcej nie grzeb w mojej pamięci. - powiedziałam surowo, kiedy tylko opuściliśmy miasto.
- Nie grzebałem, po prostu cię uśpiłem. 

niedziela, 22 stycznia 2017

Rozdział 5, część 3

Wbiegliśmy do jakiejś małej jaskini. Gabriel odwrócił się tyłem do wyjścia i rozłożył skrzydła, żeby nas zasłonić. Głupia istota nas nie zauważyła i pobiegła dalej.Nagle stało się ciemno, jakby Gwardia była w stanie zgasić słońce... Po prostu za długo uciekaliśmy i nawet nie zwróciliśmy uwagi, że nastał wieczór. 
Zrezygnowaliśmy z ogniska, woleliśmy siedzieć w zimnym mroku, niż wystawić się jak przynęty. 
Jaskinia była rozmiaru schowka na miotły. Obok niej płynął strumyk ze słodką wodą. Napiliśmy się, umyliśmy i w końcu zdecydowaliśmy, że pójdziemy spać, żeby zagłuszyć burczenie w brzuchu. 
Mieliśmy się wymieniać, żeby każde z nas zaznało snu. Siedziałam oparta o kamienną ścianę i obserwowałam Gabriela. Chodził to w tą, to w tamtą i patrzył na niebo. Co chwila opierał się o największe drzewo i coś do niego mówił. Chyba tęsknił za swoją ukochaną... A może wcale nie tęsknił, może po prostu nie miał z kim porozmawiać, a ja byłam za głupia na rozmowę? 
Nie mogłam zasnąć i tylko niecierpliwie oczekiwałam swojej zmiany, żeby chociaż Gabriel się wyspał. Ale on też nie miał ochoty na sen. Usiadł obok mnie.
- Jakie to wszystko jest głupie. - powiedział i rzucił patykiem o skałę, łamiąc go na dwie części. 
- Nie wyżywaj się na patykach. 
- Dlaczego nie śpisz? Nic cię nie zje, jak będę pilnować. 
- Nie wiem. 
- Mhm. 
Zapanowała cisza. Po chwili chłopak położył głowę na moim ramieniu. Zasnął. Przez całą noc nawet nie drgnęłam, żeby tylko pozwolić mu się wyspać. Rano ruszyliśmy dalej, wgłąb lądu. W końcu dotarliśmy na miejsce.
Tam znów się zawiodłam. Zastaliśmy ruiny wielkiej budowli, zamiast zamku. Gwardia się przeniosła, zostawiając po sobie bałagan. Usiadłam na przewróconej, kamiennej kolumnie. 
- Lukas nie żyje, prawda? - zapytałam, chowając twarz w dłoniach. - Nie możemy iść dalej. Oddam się policji. 
- I co im powiesz? - burknął, usiadł obok mnie. - Myślisz, że ktokolwiek będzie chciał słuchać prawdy? 
- Co za różnica? Masz rację, nie mam żadnej wartości, nikomu się nie przydam i mogę tylko zaszkodzić, więc lepiej będzie, jak mnie skarzą na śmierć. 
- Nie masz pojęcia, co mówisz. Jest dla nas miejsce na tym świecie. Niewinnych, oskarżonych o paskudne rzeczy.
- Ty też taki jesteś? Dlatego mi pomagasz? - spojrzałam na niego podejrzliwie. 
- Mhm, ale to nie jest jedyny powód. 
- Jakie są inne?
- Chciałbym stanąć przed Gwardią i powiedzieć im, co o nich myślę.
- A co myślisz?
- Myślę, że to banda dupków. Nigdy nie zrobili niczego dobrego dla nas, zagubionych w świecie. Są zwykłymi mutantami, a noszą się jak królowie. Chciałbym im powiedzieć, że kiedyś w końcu dostaną to, na co zasługują. Karę śmierci. 
- Głupi jesteś. 
- Dlaczego?
- Jak tak powiesz, to cię zabiją. 
- Może, ale to będzie najlepszy z możliwych sposób na śmierć.
- Żartujesz? Ja bym wolała umrzeć ze starości. 
- Bo jesteś głupia.
- Niech ci będzie. - zaśmiałam się. 
- Co teraz zrobimy? Masz jakieś pomysły?
- Nie wiem... Nie mam.
- Jak zwykle muszę za ciebie myśleć.
- Och, żebyś się przypadkiem nie przemęczył! 
- Zobaczymy. Chodź. Już wiem, gdzie możemy znaleźć informacje. 

czwartek, 19 stycznia 2017

Hello! ♥

Witajcie ponownie! W 50% jestem chętna do kontynuowania historii naszej złośliwej bohaterki. Jest szansa, że pojawi się tu jakieś życie?
Rozgośćcie się w moich skromnych progach! ♥

Rozdział 5, część 2

- Co się stało? - zapytałam zdezorientowana. Zaśmiał się.
- Zależy o co pytasz. O to co się stało przed tym, jak uderzyłem cię w głowę łopatą czy po tym?
- Uderzyłeś mnie w głowę łopatą?
- Zostawiłaś mnie.
- Samobójca!
- Niby dlaczego?
- On chce cię zabić. A raczej chce, żeby Lukas cię zabił, a potem zabierze twoje oczy...
- Jego tu nie ma. - westchnął. - Całe twoje szczęście. Teraz posłuchaj uważnie i weź do siebie każde moje słowo. Jesteś głupia i masz pretensje o wszystko do wszystkich, mając się za jakieś bóstwo. Wykorzystałaś mnie tylko po to, żeby dotrzeć do mojego potencjalnego oprawcy a nadal jesteś obrażona za to, że wydałem cię komuś, kto nawet nie miał zamiaru cię skrzywdzić, więc jesteś gorszym zdrajcą ode mnie. Jesteś niewiele warta i niewiele rozumiesz, a także wzięłaś sobie za priorytet obrażenie jak największej ilości ludzi, którzy próbują ci pomóc. Więc zamknij się, zanim następnym razem zechcesz komuś dopiec, bo nigdy więcej nie uratuję twojej dupy. Rozumiemy się?
- O... - wydobyło się z moich ust. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wkurzył mnie, czy nie wkurzył? Byłam zła, czy nie byłam zła? Właściwie pierwszy raz ktoś mi dopiekł.
- Co?
-Myślę, że to nie fair. Ty też mnie obrażasz, też się na mnie obrażasz i z reguły nie jesteś zbyt sympatyczny, w dodatku próbowałeś...
- Co próbowałem? Nie wkurzaj mnie! Za chwilę schodzimy na ląd. Jeszcze raz wywiniesz mi głupi numer to na pewno nie doprowadzę cię do mojego kuzynka.
- Pewnie, pchaj się prosto w kłopoty. - prychnęłam. Skierowałam się do schodów i dopiero kiedy wyszłam na pusty pokład, dotarło do mnie, że zrobiło mi się przykro. Myślałam, że może Gabriel jednak coś do mnie poczuł, że może jednak...
Przybiliśmy do brzegu dość dużej wyspy porośniętej drzewami. Nie wyglądała na siedzibę pożeraczy ludzkich serc, właściwie całkiem mi się tam podobało. Gabriel nawet na mnie nie spojrzał, od razu zeskoczył na piasek. Ja zsunęłam się po linie, zupełnie zapominając o lasce Ceddy. Czy była nadal na pokładzie? A może ją zabrał? Kiedy się odwróciłam, statku już nie było. Nie znosiłam znikających ludzi i znikających przedmiotów.
- Alex, idziesz? - zapytał Gabriel, rozsuwając gałęzie krzewu o drobnych liściach. Kiwnęłam twierdząco głową, przyłączając się do towarzysza. Inaczej wyobrażałam sobie to miejsce. Było pełno egzotycznych roślin, ptactwa i... No właśnie, to ptactwo wydawało się dziwnie... inteligentne. Miałam wrażenie, że ptaki podawały sobie informacje. Były nośnikami danych. Gwardia Ślepców już wiedziała, że dotarliśmy na miejsce. I tu pojawiło się pytanie: Czy jeśli Cedda pragnie odzyskać wzrok, to inni także? Być może wielu z nich zabiłoby za oczy Gabriela. A skoro mieli Lukasa, każdy z nich mógł tego dokonać. I pomyśleć, że około czterdziestu żyć zostało odebranych w tym celu... I do czego ja jestem w tym wszystkim potrzebna?
- Co się stanie, jeśli oddam Lukasowi naszyjnik? - zapytałam, żeby przerwać ciszę. - Jeśli on naprawdę żyje...
- Nic, to działa tylko raz.
- Ty się zmieniasz odkąd masz tatuaż? Tak to działa?
- Nie. Albo masz w sobie ,,to coś'', albo nie masz. Ty najwidoczniej masz, skoro naszyjnik zadziałał. Tylko że bez naszyjnika ,,to coś'' nie działa. W każdym razie, u zwykłej osoby nie zadziała, więc nie myśl o oddaniu tego swoim koleżankom.
- Moje koleżanki nie żyją.
- Dlaczego ze mną rozmawiasz? - burknął, zatrzymując się nagle. - Bo ci mnie szkoda? Bo rzuciła mnie dziewczyna, mój kuzyn musi mnie zabić, żeby uratować swoje życie i zeznać na policji że wcale nikogo nie pożarłaś?
- Po prostu pomyślałam, że potrzebujemy tej rozmowy. Oboje.
- Nakrzyczałem na ciebie i nagle mnie lubisz? Jeśli tak, wstaw się za mną przed Gwardią.
- Jakbyś mnie kiedykolwiek posłuchał, to byś wiedział, że...
- Nic nie mów, obudzisz...
- Umarłych. Czy cały ten świat zbudowany jest na śmierci?
- Tak to działa.
- Cholerne nieszczęście...
- Schyl się. - rozkazał, zamieniając swoją dłoń w smoczą. Wykonałam polecenie, nad moją głową przeleciała kula ognia.
- Zdolny jesteś. - burknęłam, rozprostowując plecy. Spojrzałam na jego cel. Dziwna kreatura miotała się, próbując ugasić płomienie. Stworzenie było wysokie, białe. Wystawały mu żebra, twarz miał podłużną i pustą, nie miał ani oczu, ani nosa, tylko szeroki otwór w miejscu ust, wypełniony ostrymi zębami. Miał długie ręce i dziwnie wykrzywione nogi, był nagi, a palce zakończone były szponami.
- Mutant. - oznajmił Gabriel, łapiąc mnie za rękę. - Wiejemy.
- Dokąd? W ogóle znasz to miejsce?
- Nie, będę improwizować. Jak najdalej od wszystkiego co cuchnie, rusza się, próbuje mnie zjeść albo oddać komuś, kto chce mnie zjeść.
-,,Komuś, kto chce mnie zjeść'' brzmi dziwnie. - westchnęłam, a potem zostałam szarpnięta i zmuszona do biegu z brunetem. Przeskakiwaliśmy przeszkody, mijaliśmy drzewa i oboje próbowaliśmy nie słyszeć jęków goniącego nas stwora. W co ty się znowu wpakowałaś, Alexandro?