wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 2 cz. 3+ Wesołych świąt ;)

Oderwał się od Ziemi i wyleciał przede mnie na pokrytych lśniącymi łuskami, smoczych skrzydłach.
Zerkałam na niego odruchowo, zupełnie bez przyczyny. Bez najmniejszego powodu mój wzrok uciekał na jego majestatyczny lot. Przy czym mój lot stawał się jeszcze bardziej komiczny... On nawet na mnie nie patrzył. Widać to dla niego tylko praca...
Zupełnie straciłam poczucie czasu i nie wiedziałam nawet, gdzie byliśmy. Nie patrzyłam w dół. Miałam świadomość, że tam był ten okropny świat, od którego tak bardzo chciałam  uciec. Denerwowało  mnie to. Przerażało. Myślałam, że zawsze tak będzie...
Zatrzymał się, ale nie wylądował.
Unosił się w powietrzu. W końcu na mnie spojrzał.
- Zmęczyłem się. - oznajmił krótko bez żadnych emocji. Faktycznie nie wyglądał dobrze, o ile tego określenia w ogóle można użyć co do jego osoby.
- I co z tego? - odpowiedziałam żałośnie aroganckim tonem, próbując nadal okazywać moją niechęć do niego, mimo, że już dawno jej nie było.
- Widzisz tamto drzewo? - zapytał i wskazał palcem na ogromną koronę lśniącą zielenią.
- Tak i co?
- Tam się zatrzymamy na noc. - powiedział i ruszył we wskazanym wcześniej kierunku. Jego pomysł wydał mi się absurdalny. Jak można nocować w drzewie? Olśniło mnie, że ta pozbawiona uczuć i jakiejkolwiek kultury istota znała świat lepiej, niż wszyscy geografowie, historycy i teologowie. A może po prostu sprawiał takie wrażenie? Mylne wrażenie? Nie, na pewno nie!
Posłusznie ruszyłam za nim i z wdziękiem wylądowałam przed ogromnym pniem. Z ziemi był dziesięć razy większy niż wydawało mi się wcześniej. Moją uwagę przykuła tabliczka przybita do drzewa odrobinę za długim gwoździem, po którym spływała powoli krew. Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że jest za o wiele czystsza niż ludzka. Na tabliczce widniał napis ,, Wszystko co nieludzkie nie jest dozwolone na terenie zajętym przez ludzi''
Gabriel był w szoku. Na jego twarzy malował się smutek i przerażenie. A jednak miał uczucia! Głęboko ukryte, ale miał. Uspokoił się i delikatnie odczepił od drzewa tabliczkę. Potem je przytulił oczywiście nie obejmując nawet jego połowy, przez to, że obwód drzewa był o wiele dłuższy niż jego ręce.
-Będzie dobrze, jestem tu, jestem...- mówił do pnia a ja nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Człowiek, który wydawał się być tylko twardą skorupą osłaniającą zamrożone serce, okazywał najszczersze uczucia i współdzielił ból z drzewem! Niemożliwe... Ale...ale...piękne...
Gałęzie drzewa zaczęły się poruszać aż w końcu z dwóch najgrubszych ukształtowały się ręce, które odwzajemniły delikatnie uścisk Gabriela. 
Ten widok był jeszcze bardziej wzruszający. Z pnia zaczęła wyłaniać się twarz dość młodej kobiety. W końcu chłopak odsunął się od drzewa i patrzył z nadzieją, jak zamienia się ono w piękną dziewczynę, której ciało miało kolor drewna, bo prawdopodobnie z niego było stworzone, a włosy były z liści, tak jak jej sukienka. Otworzyła swoje duże, zielone oczy i położyła dłonie na sercu. Zaczęły delikatnie świecić. Dopiero teraz dostrzegłam na jej szyi krew. Gabriel znowu ją przytulił, ale tym razem porządnie, bo jako forma przypominająca ludzką była bardzo zgrabna.
- Jestem...już jestem...- powtórzył zdruzgotany chłopak. Chyba nie mógł uwierzyć w to, co zrobili ludzie i zapałał do nich jeszcze większym wstrętem. Ja w tej chwili też odczułam coś takiego... Chociaż przecież głęboko wierzyłam, że to, co zabiło mojego ukochanego, nie jest człowiekiem i nie ma z nim nic wspólnego.
Teraz zobaczyłam, że nawet jeśli tak jest, to nie usprawiedliwia to okrutności i agresji ludzkości. I ucieszyłam się, że mój skarb pozwolił mi oderwać się od świata, w którym więziono mnie całe życie.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
wykorzystam tą notkę żeby złożyć życzenia szczęścia, zdrowia, smacznej kolacji, pijanego sylwestra i szczęśliwego nowego roku pełnego natchnień, kreatywności i sukcesów wszystkim, którzy czytają moje  opowiadanie. Wesołych świąt ;)

środa, 4 grudnia 2013

Rozdział 2 cz. 2

Wylądowałam na ziemi i kompletnie nie wiedziałam, co się ze mną działo. W moich oczach wszystko było rozmazane, ale mogłam wyraźnie zobaczyć rany na rękach. Dlaczego? Dlatego, że dzięki mojemu pechowi wpadłam prosto w koronę drzewa, zamiast normalnie się odbić od gałęzi. Przecież jeden siniak to za mało! Uhh...
Wzrok mi wrócił i minęły zawroty głowy. Zaczęłam otrzepywać się z liści i patyków. Wyglądałam jak zwierze...
Usłyszałam dochodzący zza drzewa śmiech. Jeszcze tego brakowało. Nie dość, że moją epicką, majestatyczną ucieczkę popsuło drzewo, to jeszcze Gabriel.
- Co latawcu, nie wyszło? - zadrwił ze mnie. Miałam ochotę wydrapać mu oczy i rzucić ptakom na pożarcie, ale szkoda mi ptaków. Wstałam i uderzyłam go pięścią w ramię.
- Możemy się stąd zmywać? - odpowiedziałam tak samo złośliwie i uderzyłam go jeszcze raz.
- Przeproś - rzucił krótko i odwrócił się do mnie plecami. Co za kretyn!
-Niby za co?
- Nie wierzyłaś mi
- Ale z ciebie dzieciuch.
- Przeproś, idiotko!
- Teraz to ty mnie przeproś.
- Za co?
- Obraziłeś mnie.
- Mówiąc do Ciebie po imieniu Cię obraziłem? Zabawna jesteś.
- Ty kretynie.
- Kretynko.
- Idziesz ze mną czy nie?! Nie ważne o ile drzew uderzę, przynajmniej nie skończę na krześle elektrycznym. Nie jesteś mi potrzebny. Moje dobre serce pozwala ci iść.
- HA HA HA - wyśmiał mnie i z powrotem spojrzał na moją twarz. W jego oczach jest taki piękny błysk i...
uśmiecha się tak pięknie...
O nie, to przez to głupie drzewo przewraca mi się w głowie!
Nie mogę tak myśleć, nie wolno mi! Moje wszelkie uczucia musi zastąpić nicość, pustka. Tak będzie lepiej...dla mnie. Teraz widziałam, jaka ze mnie egoistka. Ale naprawdę nie chcę odpowiadać za cudze winy! Nigdy nie prosiłam nikogo, żeby o mnie dbał, ale był człowiek, który robił to...od tak! Tak dla mnie. Był najwspanialszy na świecie i kochał mnie najbardziej jak tylko potrafił mimo moich wszystkich wad, mimo moich przejawów egoizmu i mimo tego, że musiał uważać na mnie jak na największą ofermę na świecie. Nie mogłam teraz tak po prostu spojrzeć na innego mężczyznę jak na niego. On nadal był w moim sercu i musiał zostać tam na zawsze, skoro nie mógł być w moich ramionach!
Rozwinęłam skrzydła i rzuciłam na Gabriela pełne pogardy spojrzenie. Nie miał kto się mną zaopiekować, trochę szkoda, że on nie chciał mi pomóc...
- No dobrze latawcu, mogę z tobą iść. Ale gramy na moich zasadach! - powiedział a ja oderwałam się od ziemi. Nie wiem dlaczego, ale niesamowicie mnie to ucieszyło. Lepiej, żeby nie widział mojego entuzjazmu. On wiedział, gdzie był morderca. On mógł mi pomóc pomścić mój skarb.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 2

Nocowałam u rodziców. Nie cierpiałam tego miejsca, ale nie miałam wyjścia. Ostatnio za dużo myślałam i to mnie dodatkowo przygnębiało. Zdałam sobie sprawę, że byłam podejrzana o morderstwo. Żałobnicy patrzyli na mnie krzywo... nawet pani Martin, która zawsze była mi bliska. Poczucie odrzucenia nie należało do najprzyjemniejszych, tym bardziej, że byłam oskarżana bezpodstawnie o coś tak obrzydliwego. Nie mogłabym skrzywdzić tych ludzi. Nie mogłabym odebrać im tak cennych żyć.
Pocieszałam się tym, że Gabriel nie miał racji... nie byłam zwierzęciem, miałam uczucia, które dopiero teraz się we mnie obudziły...bo już wiedziałam, że było za późno.
Ten ból i tęsknota uderzyły we mnie tak nagle i z tak ogromną siłą! Wciąż miałam przed oczami obraz zalewającej się czerwienią wody. Ciężko mi było przyjąć do wiadomości, że już nigdy nie będzie jak dawniej. Czułam się bezradna i samotna. Nie było przy mnie mojego anioła...
Jedyne co mogłam dla niego zrobić to pomścić go...pomścić ich wszystkich...ale nie wiedziałam, czy taka drobna, spokojna, cicha dziewczynka, która nie ma w sobie ani grama wiary ani radości jest w stanie cokolwiek zrobić. Było we mnie jeszcze więcej nienawiści niż wczoraj.
Dodatkowo zastanawiała mnie postać Gabriela... to, co mi pokazał, wydawało się tak bardzo realistyczne...a może to tylko sen? Może tylko mi się przyśnił? Kolejny żart mający na celu zniszczenie mojej psychiki? Los znowu się mną bawi? Musiałam się dowiedzieć, bo Gabriel mógł być kluczem do rozwiązania tej całej sprawy i do odnalezienia mordercy.
Wyszłam z pokoju i zachwiałam się. Zupełnie bez przyczyny straciłam równowagę. Na szczęście zdążyłam się oprzeć o rzeźbioną poręcz schodów i nie spadłam. Wróciłam do pozycji wyprostowanej i westchnęłam dumna z siebie. Na dole stała jakaś kobieta i patrzyła na mnie z pogardą. Była ubrana na czarno, więc obstawiłam, że to jedna z żałobników, którą moi rodzice przenocowali. Hm wydaje mi się, że mój upadek byłby jej bardzo na rękę. Poprawiłam czarną sukienkę i uśmiechnęłam się sztucznie. Kobieta odwróciła się na pięcie i odeszła wręcz kipiąc nienawiścią do mnie. Cóż za nieszczęście ją biedną spotkało, że musiała przebywać pod tym samym dachem co potencjalna morderczyni! Może mi nie wierzyć, ha! Mogą mi wszyscy nie wierzyć! Ale ja wiem, że nie zrobiłam tego, a to ścierwo, które jest za to odpowiedzialne, jest gdzieś niedaleko!
Słyszę płacz dochodzący z kuchni. Wydawało mi się, że to moja mama. Przyznam, że trochę mnie to zaniepokoiło. Tylko trochę, bo przecież atmosfera była tutaj od jakiegoś czasu nieciekawa, a płacz jest czymś normalnym. Jednak moja mama była całkiem silną kobietą i na pewno nie płakała bez powodu. Zaciekawiona weszłam do pomieszczenia. Wiedziałam!
Rodzice rozmawiali z dwoma policjantami, którzy na domiar złego nie wyglądali na przyjaznych. Przecież nic mi nie mogą zrobić, nie mają dowodów! Chyba, że fakt, że jeszcze żyję, jest wystarczającym dowodem...
- Pójdziesz z nami - oznajmił szorstko jeden z mężczyzn.
-Areszt?! Czy ona trafi do więzienia?!- denerwowała się mama, wciąż krztusząc się łzami.
- Najprawdopodobniej tak. - odpowiedział policjant. Na całe szczęście mimo wszystko nadal byłam bezuczuciową istotą. A przynajmniej miałam nadzieję, że tak było. Gdyby to, co mówił Gabriel było prawdą... No cóż, można spróbować.
- Najprawdopodobniej NIE- odpowiedziałam i uśmiechnęłam się tak złośliwie jak nigdy wcześniej w życiu. Mój biedny Lukas by mnie nie poznał...
-Chyba nie chcesz, żebym cię skuł? - troskliwie ,,zapytał'' drugi policjant, udając miłego. Ja wiedziałam, że nie był miły... Nie odpowiedziałam. Próbowałam uwierzyć w słowa Gabriela. Próbowałam, ale... nie mogłam. No cóż, chyba nie miałam wyjścia. Musiałam się wściec.
- Po co pytasz, skoro znasz odpowiedź? - rzuciłam arogancko. Zauważyłam, że w drzwiach stanęła tamta kobieta, którą wcześniej widziałam. Nie nocowała tu, po prostu doniosła policji o moim położeniu i grzecznie ich tu przyprowadziła. Uważnie przysłuchiwała się dyskusji z wstrętną satysfakcją na twarzy. Brzydziła mnie. Policjant przewrócił oczami i mocno złapał mnie za nadgarstki. Zabolało. To wystarczyło, nienawidziłam bólu i nie pozwalałam go sobie zadawać.
Poczułam dziwne dreszcze na plecach. Nie potrafię opisać tego uczucia, ale było dość...przyjemne...Napełniło mnie ciekawym spokojem i siłą, której tak bardzo potrzebowałam. Cieszyłam się później, że wybrałam na ten dzień sukienkę z dużym wycięciem na plecach. Zrozumiałam, dlaczego Gabriel nazwał mnie krukiem. Uwierzyłam mu, bo z moich pleców wyrosły czarne, duże, piękne skrzydła. Wszyscy w pomieszczeniu byli przerażeni. No cóż, to był mój ogromny błąd, bo teraz uznają mnie za potwora i na pewno uznają za winną. Ale...było warto! Zaczęłam poruszać moimi nowymi nabytkami i w końcu uniosłam się ku większemu przerażeniu obserwatorów. Coś do mnie mówili, ale byłam zbyt szczęśliwa, by ich słyszeć. I odpychając policjantów i wredną kobietę wydostałam się z kuchni, po czym uderzyłam z całą siłą w okno w suficie. Zbiłam je i wyleciałam czując skrawki szła przecinające mi skórę. Ale to nie było ważne. Leciałam. Widziałam wszystko z góry i czułam, jak wiatr przeczesywał mi włosy i gładził moje ciało. Czułam się tak wspaniale! Niezapomniane uczucie! Najpiękniejsze uczucie, jakiego w życiu doznałam! Do momentu, w którym uderzyłam w drzewo...

wtorek, 5 listopada 2013

:(

Wszystko jest beznadziejne i okrutne i odciąga mnie od pisania
I tak nikt tego nie czyta...
Spróbuję w tym tygodniu coś dodać :(

niedziela, 27 października 2013

Hej hej ;)

Trzeci dzień i cisza
Byłabym naprawdę wdzięczna za jakiekolwiek komentarze
Chciałabym wiedzieć ile osób tak naprawdę to czyta i ilu osobom się podoba, żeby widzieć sens w dalszym pisaniu
Ciąg dalszy będzie później...
Miłego dnia ;)

sobota, 26 października 2013

Dzień dobry ;)

Mało osób tu zagląda. Szkoda, ale blog istnieje dopiero od wczoraj, więc mam nadzieję, że się to jakoś rozkręci ;)



,,Może się zdarzyć, że urodziłaś się bez skrzy­deł, ale naj­ważniej­sze, żebyś nie przeszkadzała im wyrosnąć. ''

Rozdział 1 część 2

Chłopak siedział na jednym z nagrobków. Wyglądał zabójczo pięknie! Nie...nie wolno mi tak myśleć.
Było jeszcze jasno, ale przeszły mnie ciarki. Znów miałam złe przeczucia.
Podeszłam zdenerwowana do Gabriela. Uśmiechnął się. W tym jego uśmiechu zobaczyłam jakieś zadowolenie, satysfakcję. On wiedział, że przyjdę wcześniej. Więc co się stanie o północy?
- Wyjaśnij mi to wszystko, kretynie! - krzyknęłam nie zważając na przemierzające chodnikiem cmentarz staruszki.
- Może grzeczniej? - zadrwił.
- Nie! Gadaj! - nalegałam wciąż podniesionym głosem.
- Usiądź. - powiedział spokojnie i wskazał mi miejsce obok siebie na marmurowej płycie. Kiwnęłam przecząco głową. Nie miałam zamiaru zbliżać się do niego aż tak bardzo ani tym bardziej siadać na zimnym, prawdopodobnie brudnym podłożu - No skoro nie chcesz... W takim razie zacznę mówić. Wyobraź sobie istoty tak bardzo podobne do ludzi, że potrafiły ukryć się między nimi i żyć jak oni. Istoty, których istnienie zostało zatuszowane przez władze bojące się o własne interesy. Starożytny ród, który od wieków żywi się strachem.
-Przejdź do rzeczy! - marudziłam, bo moja wyobraźnia odmawiała mi posłuszeństwa.
- Milcz. - odpowiedział nadal spokojnie i kontynuował - Nie jesteśmy potworami. Ani demonami. Ani zjawami. Jesteśmy czymś w rodzaju mutantów. Pozornie łagodni, póki się nas nie sprowokuje. Ale istnieją tacy, dla których strach to za mało. Owe istoty zjadają ludzkie serca. Każdy z nas przybiera inną formę. Zwierzęcą. A zwierzęta mają instynkt. Dlatego wyczułaś, że coś ze mną nie tak. - w reakcji na opowieść  przewróciłam arogancko oczami. Nie byłam zwierzęciem a to co mówił Gabriel wydało mi się być zwykłą legendą. Jego zaangażowanie w opowieść i wiara w to co mówił były dla mnie zwyczajnie żałosne.
- Udowodnij. - rzuciłam po chwili namysłu.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo nie!
- Kretyn.
-Idiotka
- Świr! Dziwak! Psychol! Głupek! - wyzywałam go z błyskiem w oku. Powód? Powiedział, że trzeba ,,ich'' sprowokować. Kto jak kto ale ja jestem w tym mistrzynią. I udało mi się.
Jego oczy zalały się czerwienią. Dosłownie, nie pozostał w nich żaden inny kolor. 
Co ciekawsze, jego dłonie zmieniły swoją postać. Pokryły się blado-czerwonymi łuskami a z kostek wystawały szpony prawie jak u Wolverina. Przerażające, naprawdę przerażające. Więc...dlaczego ja się nie bałam? Ciekawiło mnie to. To tylko ciekawość... Chłopak był wkurzony. Niedobrze...
- Zadowolona?! - zapytał dość agresywnie i szybko wrócił do swojej pierwotnej formy, bo przecież  tu byli tu ludzie.
- Jasne. Mów dalej. - byłam bezczelna, fakt, ale czasami bywało to dla mnie korzystne.
- Co chcesz jeszcze wiedzieć?!
- Lukas też taki był?
- Nie, zrzekł się tego w chwili, w której oddał ci medalion.
- Co proszę?
- Głupia... medalion ma cię chronić przed ciemnością, w której kryją się bestie. Takie, jak te, które zaatakowały autobus. Ten symbol jest źródłem mutacji. Wystarczyło, że raz przyłożyłaś go do swojego ciała, a stałaś się taka jak ja. Lukas wtedy przestał taki być i nie był zdolny do samoobrony. I do nieśmiertelności. Wolał, żebyś to ty była bezpieczna. Póki masz to słońce, ciemność cię nie skrzywdzi. Głupi, naiwny...
- Nie obrażaj go! Kim ty w ogóle jesteś?!
- Jestem jego kuzynem. Co cię to interesuje?
- Wyobraź sobie, że interesuje. Twierdzisz, że skoro dostałam medalion  mogę sobie mutować na zawołanie? - zadrwiłam z niego. Jak zwykle nie potrafiłam przybrać poważnej postawy nawet w takiej sytuacji. W moich oczach nadal był żałosny, mimo, że udowodnił, iż mówi prawdę. 
-Tak twierdzę. Najpierw się musisz tego nauczyć.
- Nie bądź śmieszny. Fajny efekt i fajna bajeczka, ale ja muszę znaleźć prawdziwego mordercę a nie jakąś mityczną istotę. Zmarnowałeś mój cenny czas. - powiedziałam, odwróciłam się i westchnęłam. Miałam zamiar wrócić do domu.
- Był dzisiaj na pogrzebie. Chodzi do twojej szkoły. Nazwiska nie znam. I tak nic nie zdziałasz, jeśli mnie nie posłuchasz. - oznajmił Gabriel a moje serce przyspieszyło. - Nie wierzysz mi nadal? Chociaż udowodniłem ci, że to wszystko to prawda? Uparta z ciebie osóbka. Jak myślisz, dlaczego nie jesteś zdolna do łez? Ty nigdy nie płakałaś. Nigdy! Nie dlatego, że jesteś silna. Jesteś wewnątrz zwierzęciem niezdolnym do okazywania głębokich uczuć. W końcu to zrozumiesz, ale może być wtedy za późno...- kontynuował coraz bardziej działając mi na nerwy. Zacisnęłam pięści bo rozsadzała mnie złość od środka.
- Panie wszechwiedzący, obstawiam, że wiesz, gdzie mieszkam. Pozbądź się tego trupa stamtąd. Ohyda. Wtedy pogadamy. A ja wracam do żałobników. W końcu wypada, żebym tam była... - jak  zwykle arogancko odpowiedziałam i skierowałam się do bramy. Dość informacji na dziś. I nadal nie wiedziałam, skąd wziął się ten wstrętny pająk!

piątek, 25 października 2013

Rozdział 1

Odtworzyłam w pamięci to wydarzenie już po raz setny.
Tego dnia odbywał się pogrzeb, nasze ostatnie pożegnanie. Nie wiedzieć czemu, byłam wyjątkowo spokojna.
Hmm..,,to coś'' na pewno nie pojawi się na pogrzebie. Chociaż...jeśli jest tak sprytne, jak mi się wydaje, powinno wpaść, żeby sprawdzić czy wszyscy świadkowie są martwi. Pewnie nie przewidziało, że ja przeżyję. A może chciało, żebym przeżyła? Przecież mogło zabić mnie tak jak Lukas. Nie, to coś sprytnego i ma co do mnie jakiś plan. - myślałam.
Założyłam czarną sukienkę, czarne szpilki i namalowałam dwie jak zwykle perfekcyjne kreski na powiekach. Wyszłam z pokoju. Zadrżałam. Schodziłam po schodach trzymając się drewnianej poręczy. Nie znosiłam starego domu rodziców w klimacie ,,chaty'' z horrorów. Wszystko skrzypiało i przyprawiało mnie o zawroty głowy. Moje eleganckie, nowoczesne mieszkanie w centrum miasta o wiele, wiele bardziej mi się podobało.
W staromodnej kuchni zebrały się rodziny zmarłych. Moi rodzice zaoferowali zorganizowanie pogrzebu ze względu na to, że po pierwsze mieli największy dom, po drugie dosłownie spali na kasie a po trzecie uważali, że skoro wyszłam z tego cało, powinnam zrobić wszystko dla pamięci ofiar.
Nie uważałam, że powinnam cokolwiek robić. Nie posłuchali mnie. Przynajmniej część z nich mogłaby teraz żyć. Niestety jak zwykle zostałam zignorowana.
Jedyny widok, jaki mnie tu wzruszał, bo wyzbywał się wszystkich uczuć po tym, jak dowiedziałam się, że mój skarb nie żyje, to młody mężczyzna próbujący uspokoić płaczące niemowlę, które w niewyjaśnionych okolicznościach straciło matkę. I to jest kolejny powód, dla którego musiałam znaleźć ,,to coś''.
No i jeden dość istotny fakt: mój tata był właścicielem kostnicy. Dzieciństwo wśród trupów, coś okropnego. Ale muszę przyznać, że skrzypienie tej wstrętnej podłogi przynajmniej wydawało się wtedy sensowne.
Znalazłam w tłumie mamę Lukasa. Jego ojciec został zamordowany tydzień przed jego narodzeniem, matka nigdy ponownie nie wyszła za mąż. Piękne musiało być to uczucie, którym darzyła męża. Piękne i niezniszczalne...
A nas tak szybko rozdzieliła śmierć...
Położyłam kobiecie dłoń na ramieniu. Niska pani ubrana w czarny płaszcz, szpilki i cienki szal uśmiechnęła się do mnie. Nie miała makijażu na twarzy, bo spływały po niej wciąż szczere łzy.
- Ja...- zaczęłam, ale ona odsunęła się. Jakaś inna kobieta rzuciła jej się na szyję. To by było na tyle z wytłumaczeń...
W końcu wszyscy wyszli z domu i skierowali się w stronę najbliższego cmentarza. Kilku grabarzy już przygotowało doły, tata został i razem ze swoimi współpracownikami transportował trumny do samochodów. A my zrobiliśmy pochód przez pół miasta w wyrazie naszego bólu bo stracie ukochanych. Według mnie to było zbędne. Dlaczego? Dlatego, że przysparzało dodatkowego cierpienia żałobnikom. Wszystko powinno się odbyć szybko, tak, jak z zastrzykiem. Poboli przez chwilę i przestanie. Takie rozdrapywanie raz przez całą drogę nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń w moim życiu. Tym bardziej, że niektórzy rodzice uważali mnie za winną katastrofy, bo jako jedyna przeżyłam. Logiczne myślenie powinno odwodzić ich od tych insynuacji, bo przecież nie mogłabym porozrywać im kończyn ani powyjadać serc tak jak to zrobił napastnik. No chyba, że jestem wilkołakiem! Na poważnie, przeraża mnie niewiedza niektórych ludzi.
 W końcu się zaczęło. Płacz, jęk i zawodzenie. Dlaczego mnie to nie rusza?
Kapłan odprawiał mszę, wszystko tradycyjnie. Uh i ten męczący płacz!
A moja twarz sucha.
W końcu się skończyło. Spuszczali trumny do dołów. Tylko jedna trumna mnie interesowała. Patrzyłam na drewniane pudło i myślałam : ,,tak, to właśnie tam jest mój skarb''. Nie mogłam się z tym pogodzić i w głębi duszy wciąż tliła się nadzieja, że mogli się pomylić, że to wcale nie był on...
No i po sprawie. Zasypywali. Zaraz mój anioł znajdzie się pod grubą warstwą zimnej ziemi. Nie mogłam na to patrzeć.
Rozglądałam się. W końcu go mam! Czuję to, co wtedy w autobusie! On tu jest, przyszedł po mnie!
Rozglądałam się jeszcze bardziej nerwowo. No gdzie ty jesteś, bydlaku?!
Przez to całe zamieszanie wpadłam na kogoś i dość mocno nadepnęłam na jego wypolerowane, czarne buty. Wyprostowałam się zupełnie jak na apelu i spojrzałam na moją ,,ofiarę''.
Chłopak nieco niższy od Lukasa, długie brązowe włosy, brązowe oczy i tatuaż w kształcie słońca na lewej stronie szyi. Do tego elegancki, połyskujący od czystości materiału garnitur. Przyznam, że wpadłam w podziw.
 -Przepraszam! - pisnęłam tak żałośnie, że miałam ochotę sama sobie strzelić w twarz.
- Nic się nie stało. - uśmiechnął się szarmancko chłopak. Jego tatuaż wyglądał jak niemal perfekcyjne odzwierciedlenie mojego medalionu. Coś mi tu nie grało.
- Co oznacza ten tatuaż? - odważyłam się zapytać.
- To symbol moich przodków. Ma chronić przed ciemnością. - powiedział z pełną powagą. On naprawdę w to wierzył. A może to prawda? Jeśli tak, to musiał być spokrewniony z Lukasem.
- Kim ty jesteś? - zadałam dokładnie to pytanie, które nasunęło mi się na myśl przez jego czarujące spojrzenie. Tak, czarujące...
- Gabriel Martin, do usług. - pokłonił się. Dziwny typ.
- I dobrze, że do usług, bo chcę, żebyś wytłumaczył mi o co chodzi z tym symbolem i co się stało wtedy w nocy!- uniosłam się. Inaczej nie potrafiłam, bo chodziło tu o życie...eh...śmierć mojego ukochanego.
- Nie stresuj się tak. W tej chwili nie mam czasu na rozmowę z tobą. Do następnego razu! - rzucił i ruszył w stronę żelaznej bramy. Gdy mnie mijał poczułam się jak przy tamtym mordercy. To musiał być on! Ale ten jego urok...to wszystko gra. Nie jestem aż tak naiwna, by dać się nabrać na piękne oczy! Złapałam go za przedramię i mocno ścisnęłam wbijając mu paznokcie w skórę.
- Nie wiem jak ani dlaczego, ale wiem, że to ty odpowiadasz za czterdzieści zwłok, które zostały dziś włożone do ziemi. - powiedziałam pełna nienawiści, mój głos przypominał syczenie żmii. Nie chciałam, żeby wychodzące z cmentarza tłumy zwracały na nas szczególną uwagę. Poniekąd to sprawa nas wszystkich, wszystkim żałobnikom bowiem zależy na pomszczeniu bliskich, ale to moja zemsta, moja gra i wolałam, żeby nikt mi się nie wtrącał.
- Odpuść sobie, kruku.
- Co proszę? - zbulwersowałam się. Nie dość, że zamordował mojego chłopaka, ma jeszcze czelność obrażać mnie w swój dziwny sposób.
- Nie zrozumiesz. Jeszcze nie. - zaśmiał się szyderczo. Coraz bardziej mnie denerwował.
- Czego?!
- Jest nas takich więcej. Też szukam tego, kto zabił.
- Takich? Czyli jakich?
- Głupia.  Głodnych!
- Kretynie, wyrażaj się jaśniej! - zaraz go zamorduję! Coraz bardziej i bardziej irytowałam się.
- Przyjdź tutaj o północy. Porozmawiamy. - powiedział stanowczo i wyrwał mi się po czym zniknął w tłumie. Przerażający idiota. Nie wiedziałam, co on kombinował, ale nie wydawało mi się, że człowiek jego pokroju mógłby zabić. Był na to za głupi, zbyt ironiczny, zbyt...zbyt normalny.
Faktycznie budził we mnie mniej obrzydzenia niż ,,to coś'' z autobusu. Ale jednak...
Zaciekawił mnie. Kruk? Dlaczego kruk? Jak się ima kruk do mnie? Albo do słońca? Albo ja do słońca? To wszystko bez sensu. Ale Lukas wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Możliwe nawet, że wiedział, iż to się wydarzy. Nie powiedział mi. Nic nie powiedział...
Miałam nadzieję, że miał ku temu jakiś powód. Bo jeśli nie, to moje złudzenie, że był idealnym człowiekiem mogłoby rozwiać się nagle i pozostawić po sobie suchą nienawiść. Z resztą, teraz to dla mnie i tak bez różnicy. Przecież jestem nieczuła. Eh no tak...bardzo chciałabym, żeby to była prawda.
Zebrałam się w sobie i wróciłam do domu. Nie do rodziców, tylko do siebie, bo nie miałam zamiaru wysłuchiwać żałosnych lamentów żałobników.
Otworzyłam drzwi. Śmierdziało tam jakby coś zdechło.
Uderzyłam we włącznik światła i stała się jasność. Na moim kremowym dywanie leżało wielkie pająkopodobne coś, które kilka godzin temu wyzionęło ducha. Moja reakcja? Krzyk tak głośny i przerażający, jakiego ludzkie uszy nigdy słyszeć nie powinny.  Nikt nie przychodził mi na pomoc. Fakt, trup mi nic nie zrobi, ale...przecież to pająk! Martwy, ale jednak pająk! Zgasiłam światło i wybiegłam z mieszkania zatrzaskując drzwi. Zbiegłam z drugiego piętra po schodach i zaraz po wyjściu z budynku złapałam taksówkę. W ciągu kilku minut znalazłam się na cmentarzu. Tak jak się domyślałam, Gabriel już tam był. Widać bardzo lubił to miejsce. Zapowiadała się dość długa rozmowa.
A tymczasem w moim salonie leżał martwy, gigantyczny pająk. Gdzie tu jest sens?!

Prolog?

Otwieram oczy. Widzę śmiejących się w autobusie nastolatków. Norma! Wracamy do domu z wycieczki szkolnej. Jestem cała obolała. Zasnęłam na ramieniu mojego ideału. Lukas Martin, wysoki, niebieskooki blondyn z włosami średniej długości i cudownym umięśnieniem jak to na prawdziwego mężczyznę przystało.
Od drugiej klasy gimnazjum jestem z nim w szczęśliwym, pełnym sprzeczności, nieporozumień i pięknej miłości związku. Biorąc pod uwagę, że w tym roku kończymy liceum, wyjdzie 5 lat, 5 wspaniałych lat.
Podobno do siebie nie pasujemy. Hm, mówią tak te płytkie osoby, dla których wygląd świadczy o wszystkim.
Jestem niską brunetką o orzechowych oczach. Nie narzekam na swoją sylwetkę, ale zawsze mogłoby być lepiej... mam bardzo długie, proste, czarne włosy. Jestem blada. Czasami, gdy przemierzam ulice naszego zapyziałego, wiejącego nudą miasteczka słyszę, jak jakieś starsze kobiety rozmawiają o mnie. ,,Ona wygląda na umierającą'', ,,biedna dziewczyna, pewnie jest ciężko chora''. Nic podobnego! Jestem najzdrowszą osobą jaka chodzi po tej ,,wiosce''.
Jak zwykle nerwowo dotykam  swojej szyi sprawdzając, czy nadal znajduje się na niej srebrny naszyjnik z medalionem w kształcie słońca, który dostałam od Lukasa. Na całe szczęście nadal był w moim posiadaniu.
- Wyspałaś się, Alex? - zapytał najpiękniejszym, melodyjnym głosem mój ukochany i pocałował mnie w głowę.
- Hm, troszeczkę. Daleko jeszcze?
- Kilka kilometrów. Przespałaś całe popołudnie, spójrz przez okno. - powiedział i wskazał dłonią na brudną szybę. Faktycznie, ściemnia się. Lada moment niebo całkowicie zaleje się czernią. Przejeżdżamy właśnie przez most nad najgłębszą i najszerszą rzeką w okolicy. Trochę mnie to przeraża. Mam bardzo złe przeczucia, bo minięcie wody trochę nam zajmie.
Coś uderza w dach autobusu. Wszyscy milkną. Tutaj nie powinno być tak wielkiego ptactwa...
Znowu uderza, zaczynają się szepty. Przerażone spojrzenia uczniów spotykają się co chwilę. Słyszę marne próby uspokojenia grupy przez dość młodą nauczycielkę. Jest mężatką i ma maleńkie dziecko. Bardzo ją lubię i szanuję, chociaż nie jest zbyt stanowcza.Szczerze mówiąc czasami dogaduję się z nią lepiej niż z rówieśnikami...
Znowu huk. Lukas mnie obejmuje i kładzie swoje delikatne dłonie na moich uszach.
- Co by się nie działo nie bój się, jestem przy tobie i zawsze będę. - mówi. Moje serce przyspiesza, ale nie ze strachu, tylko z niesamowitej miłości jaką zostało obdarzone.
Huk. Krzyki. Autobus się zatrzymuje. Jest hałas. I nagle ciemność. Coraz więcej krzyków. pisków. Staram się o tym nie myśleć. Nic się nie dzieje, nie może się dziać!
Uderzenie. Tym razem o wiele potężniejsze. Coś wdziera się do środka. Tylko...co?
Czuję coś dziwnego. Tak jakby...jakby to nie był człowiek...taką nagłą falę zimna, którą z sobą przyniósł. To nie może być ludzka istota. Już teraz mogę powiedzieć, że nigdy nie zapomnę tego uczucia.
Pewien rodzaj obrzydzenia. Nie potrafię tego wyjaśnić. Przeraża mnie ta istota, gardzę nią, mimo, że nie mogę jej zobaczyć. Sama nie wiem, czy w ogóle chcę ją zobaczyć!
Ją? Jego? Nie wiem. To coś.
Krzyki nie cichną. To niedobrze, chciałabym usłyszeć oddech potencjalnego napastnika. O ile on w ogóle oddycha.
Mimo, że jest ciemno, zamykam oczy. Odruch? Bardzo możliwe. Zupełnie tak, jakbym zaraz miała poczuć cios.
Ale to nie ja czuję cios, tylko cały autobus. To coś sprowadziło na nas katastrofę. Most się wali. Wykrusza się w niesamowitym tempie. Nie możemy wysiąść, bo to będzie oznaczało automatyczną śmierć. Ha! Zaraz i tak wszyscy zginiemy!
Nie chcę umierać...naprawdę nie chcę...
-Nie bój się. Nie wolno ci się bać! - krzyczy Lukas. Autobus spada w dół. Nie obijam się o fotele jak reszta tylko dlatego, że jestem w silnych objęciach Martina. Uderzyliśmy o wodę. Toniemy. To koniec?
Nie. Niestety to dopiero początek. Woda dostaje się do autobusu przez dziury zrobione przez ,,napastnika''. Lukas łapie mnie za rękę i próbujemy wypłynąć. Jest zbyt duże zamieszanie. Każdy chce się ratować.
Spojrzałam przez powoli pękające okno. Woda robi się czerwona. Przybysza tu nie ma, jest poza autobusem. Ci, którzy zdążyli się wydostać, oni... oni wszyscy nie żyją. Moi przyjaciele i wrogowie. Widzę tylko kilka osób wewnątrz busa, w tym moją kochaną nauczycielkę. Krzyczę, żeby nie wychodzili. Nikt mnie nie słucha. Jak zwykle...
Coraz więcej wody. Zostało nam naprawdę niewiele powietrza. Może to dobrze...Przynajmniej nie zostaniemy pożarci żywcem.
Ale ja nadal nie chcę umierać.
Brakło tlenu. Widzę powoli zamykające się, piękne oczy Lukasa. Zasypiam.
Otwieram oczy. Żyję? Krztuszę się wodą, której wciąż jest pełno w moich płucach. Naszyjnik wciąż zdobi moją szyję, tyle, że już nie jestem w autobusie. Leżę na szpitalnych noszach. W karetce. Jakaś pielęgniarka zaczyna krzyczeć z radości, że się obudziłam.
- Panie doktorze! Jedna przeżyła! - piszczy wysoka blondynka z dużym biustem.
- Lukas...gdzie jest Lukas...?- z trudem wydobywam z siebie męczące mnie pytanie, nadal plując wodą.
- Znaleźliśmy go obok ciebie. Prawdopodobnie wyciągnął cię na brzeg. Coś przebiło mu płuca. Przykro mi. - odpowiada starszy pan w lekarskim fartuchu. Moje życie właśnie straciło sens. Mój skarb...mój ideał...mój anioł...moja miłość... Umarł? Nie potrafię w to uwierzyć.
W życiu nie przepełniała mnie tak wielka nienawiść jak teraz. Nienawiść do tej istoty, która zabrała mi Lukasa, do tajemniczego mordercy.
Czuję się zupełnie inaczej niż kiedykolwiek. Nie czuję się jak istota zdolna do uczuć. Jestem żywą definicją nienawiści i wściekłości.
Bo ktoś zabił moje serce. Człowiek bez serca nie jest człowiekiem.
Pamiętam to uczucie. Znajdę to coś i pomszczę mojego Lukasa.
Zamorduję!

Dlaczego tak a nie inaczej?

,,Inny tlen''-dlaczego?
Dlatego, że tlen jest konieczny do życia
potrzebny
dla mnie tak potrzebna jest sztuka
nieważne jaki rodzaj
po prostu sztuka
stąd nazwa bloga ;)
Nie ogarniam jeszcze co i jak, ale się przystosuję do blogspota. Mam nadzieję że uda mi się to jeszcze dzisiaj ;-;
I nie tak stary rysunek, uczę się ;)
Cześć cześć ;)
Próbowałam kiedyś coś tam pisać  i zapomniałam jakie mam hasło ;-;
Próbuję jeszcze raz ;)
Może was zaciekawię..
W każdym razie nic na tym nie stracę ;)
Może raz na jakiś czas wstawię też jakieś rysunki.
No to by było na tyle z informacji, bo i tak nie w tym rzecz i nikomu się nie chce tych głupot czytać.
Na razie ;)
a to taki bazgroł sprzed kilku miesięcy na start ;D