poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 3

Oni byli zawsze strażnikami żyć niewinnych i sprawcami zasłużonych śmierci. Oni? Może raczej my.
Gdzieś byli, daleko. Mogli mi pomóc zapanować nad sobą. Z każdym dniem wzmagał się we mnie instynkt drapieżcy. Taka była ich natura, potworów. Gabriel nigdy nie miał z tym problemu. Kontrolował się, zabijał w sobie wszystko, dusił i czekał aż wyda z siebie ostatni okrzyk. Nienawidził sam siebie, widziałam to w jego oczach. Patrzyłam na niego często. Gdy zatrzymywaliśmy się na noc w jakiś motelach, gdy patrzył ponuro w okno. Całkowicie pozbawiony chęci do życia. Wiedziałam, że myślał o tym, co za sobą zostawił. Zostawił miłość, by ratować rodzinę. Przed czym? Przed tym, co podstępnie wdarło się w ich szeregi i mogło być najgorszym zagrożeniem jakie świat kiedykolwiek widział. Nie miało skrupułów, nie wiedziało, co to współczucie czy chociażby sumienie. Było brutalne, okrutne i głodne. Nie chciałam być jak ten potwór, potrzebowałam pomocy. Lukas dał mi coś, co poniekąd mogło mnie uratować. Z drugiej strony mogło mnie też zabić. Tęskniłam za nim. Mimo, że moje serce biło inaczej, moje myśli płynęły inaczej i moje oczy inaczej widziały.
Dzisiaj miał być ostatni dzień podróży. Flora była bardzo silnym koniem. Podziwiałam jej zapał do pracy, chociaż tak męczącej.
Zatrzymaliśmy się, bo klacz się zmęczyła. Pech sprawił, że akurat na cmentarzu. Nienawidziłam cmentarzy, szczerze nienawidziłam. W moim mieście pochowano bliskie mi osoby, przez co do wszystkich innych miejsc spoczynku też się zraziłam. Ten był mały, przy drodze. Nagrobki były stare, zniszczone, zaniedbane. Zdrową trawę przerosły już dawno chwasty, a w powietrzu unosił się odór gnijących szczątek ptaka leżącego na jednej z tablic nagrobnych, który prawdopodobnie jakiś czas temu został postrzelony przez mało inteligentnych myśliwych.
Flora odpoczywała, a my rozglądaliśmy się po nagrobkach w celu rozeznania się co do ich właścicieli. Cmentarz wydawał się być bardzo dziwny, panowała na nim inna niż zazwyczaj w takich miejscach atmosfera. Nie wzbudzał lęku, ani żalu. Nie bałam się, że z ziemi wybije się ręka i złapie mnie za nogę. Nie bałam się duchów czy zombiech. Jedyny niepokój wzbudzało we mnie to, że nie znałam pochodzenia zmarłych tutaj i miałam co do tego dziwne przeczucia.
,,Jeśli umierasz w silnym gniewie rodzi się klątwa'', a ci tutaj nie zmarli na pewno w spokoju.
Słońce powoli zachodziło i wcale nie ułatwiało nam zadania. Litery na nagrobkach były niemalże niewidoczne i ciężko było cokolwiek przeczytać. Pojedyncze imiona nie były dla nas żadną wskazówką.
-Może po prostu odpuśćmy? - zapytałam naiwnie, bo i mój organizm zaczął domagać się należnego mu odpoczynku.
- Głupia jesteś? Chcesz tu może jeszcze nocować geniuszu? - wyśmiał mnie odgarniając pnącza z jakiegoś pękniętego nagrobka.
- Może i jestem, ale jak się nie zdrzemnę to padnę.
-Przykro mi bardzo. - odpowiedział nieprzyjemnie i skupił swój wzrok na tablicy. Chyba coś zauważył...
- Co tam masz? - zapytałam zaciekawiona jego odkrywczą miną. Wyglądał trochę jakby się przestraszył.
- Zmywajmy się stąd. - rzucił i ruszył do klaczy w celu osiodłania jej i to błyskawicznie. Gdy już to zrobił ignorując moje próby wydobycia z niego informacji zerknęłam na nagrobek. Napisy były w nieznanym mi języku i absolutnie nic nie zrozumiałam. Wskoczył na konia i dał mi wyraźną sugestię, że jeśli mi życie miłe mam zrobić to samo i to szybko. Nie byłam do końca przekonana, czy warto, bo miłe mi nie było, ale posłuchałam go. Flora ruszyła niesamowicie szybko popędzana wciąż przez jeźdźca.
- Możesz mi powiedzieć,idioto,o co ci chodzi?! - wydarłam się bijąc go w plecy. Przestał mnie w końcu ignorować  i gdy kopyta klaczy zaczęły stukać o wyłożone kostką ulice miasta, do którego właśnie wjechaliśmy, raczył odpowiedzieć.
-Tam chowano wiedźmy spalone na stosie.
-No i co z tego?
- Wiedźmy zazwyczaj godziły się ze swoim losem, mus to mus. Akceptowały to, że jak zostaną złapane na czarach to na stos.
- I?
- Jedna z nich wiedźmą nie była. Wrobiła ją z zazdrości kobieta po uszy zakochana w jej mężu. Była wściekła i płonąc poprzysięgła zemstę. Zabawne, że o tym nie słyszałaś.
-Dlaczego w takim razie uciekamy?
-Idiotko, ona zabija wszystkie zakochane lalunie, a z tego co mi wiadomo serducho ci bije dla mojego krewniaka.
-A! Trzeba było tak od razu i przestań mi w końcu ubliżać! -rozjaśnił ciemność w mojej głowie irytując mnie przy tym niesamowicie. Miasto wyglądało na przyjazne, ale trochę biedne. No dobrze, byli spłukani całkowicie, a sam burmistrz tonął w długach. Smród, brud i nędza. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjechałby tu, więc nikt by nas tu nie szukał. W skrócie - idealne miejsce na odrobinę snu.
- Daleko jeszcze?
-Rezydencja mojego wujka jest dziesięć kilometrów stąd. Przez to, że odwiedziliśmy tamten beznadziejny cmentarz i prawdopodobnie poluje na twój tyłek teraz zjawa, lepiej się tu zatrzymajmy na noc. Najwyżej zemści się na innej panience.
- Jesteś naprawdę głupi. Uh- denerwował mnie coraz bardziej, bo zdawał się mieć wszystko gdzieś i zupełnie jakby zależało mu tylko na jego własnym bezpieczeństwie. Zabawne, bo jak mnie potrzebował to  potrafił być miły! Mimo jego aroganckiego, idiotycznego zachowania oczekiwałam chwili, w której znowu będę mogła się do niego przytulić. Uh, jak ostatnia idiotka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz