środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 4 część 2

Krata ani drgnęła, nie było również słychać kroków. Jedynym gościem chętnym do towarzyszenia nam w celi był sen. Usilnie próbowałam się go pozbyć, ale on sprytnie wdarł się do mojego umysłu i po kilku sekundach uderzyłam o zimną podłogę i udałam się do z pozoru spokojnej krainy. Byłaby piękna, gdyby nie fakt, że owym natarczywym snem była wizja śmierci Gabriela. Właściwie nie wiem,dlaczego mnie to wtedy ruszyło, bo przecież przeszywała mnie nienawiść do tego człowieka...nie..on nawet nie był człowiekiem!
Byłam na pustyni. Wiatr delikatnie poruszał piaskiem i moimi włosami. Upał zdawał się być jak na jawie. Pojawił się przede mną zdrajca i tajemniczy Cedda. Podbiegłam do nich instynktownie chcąc bronić towarzysza, którym byłam jednak zauroczona. Wtedy znikąd zaczęły pojawiać się paskudne pająki i obłazić ciało bezradnego, sparaliżowanego Gabriela. A ja nic z tym nie zrobiłam... Patrzyłam, jak owijały go w swoją sieć ku uciesze Ceddy. I czułam się z tym dobrze, nie ruszyło mnie to w najmniejszym stopniu...no, do momentu w którym się obudziłam i miałam łzy w oczach z wyrzutów sumienia. Najdziwniejsze było to, że było mi nadal strasznie gorąco. Wyczuwałam również dziwne turbulencje i ucisk na dłoniach i kostkach. Ogromnym szokiem było zobaczenie ,,chodzących po suficie'' dzikusów ubranych jedynie w przepaski z liści nieudolnie zakrywające ich intymne części ciała. Z tym, że to nie oni byli do góry nogami, ale ja, przywiązana do pala i niesiona przez bardziej zdziczałych zmiennokształtnych, bo i tacy po świecie chodzili. Nie do końca rozumiejąc zaistniałą sytuacje zauważyłam, że przede mną nieśli i Gabriela, ba! Nawet Ceddę. Nie ukrywam, trochę mnie to ucieszyło.
- Ej, idioto! - krzyknęłam wiedząc, że dzikusi nie zrozumieliby, a Cedda nie usłyszał.
- Nie drzyj się, bo cię żywcem zjedzą.
- Mam to głęboko gdzieś, czy mnie zjedzą! Jakbym wiedziała, że będę żarciem, to bym zwiała w nocy przez to głupie  okno! - wrzeszczałam ostro wkurzona.
- Zaatakowali ich w nocy, a ty tak uroczo sobie spałaś.
- Jak ja cię nienawidzę! Dlaczego akurat nas chcą zeżreć? - zastanawiałam się w ogóle, jak tak potężny mag jak Cedda mógł przegrać z tak słabo rozwiniętymi istotami. Wytłumaczyłam to sobie w końcu tym, że podczas gdy on rozwijał swoje inne, ludzkie instynkty i inteligencje, oni mieli tylko głód i to nad nim pracowali latami.
- Taką mają zachciankę, głupia. - odparł, a ja obrażona uciszyłam się. Rozwarłam skrzydła w przypływie nagłej głupoty. Pochód został automatycznie przerwany, a ja uderzyłam  plecami o ziemie. Miałam wrażenie, że popękały mi kości, ale na szczęście nie miałam racji.
- Ty idiota! Kurczak dobry! - skarcił trzymającego przed chwilą przedni koniec pala dzikusa inny dzikus, tupiąc przy tym nerwowo.
- Jeść zrobić bum i ja się bać! - wytłumaczył się ciamajda i znów zajął się swoją robotą, a ja oderwałam się od ziemi. ,,Pozabijam ich wszystkich'' - pomyślałam i znowu wylądowałam tyłkiem na glebie. Spojrzałam w górę i zobaczyłam coś, czego widzieć nie chciałam, bo przebiegali nade mną dzikusi.Zamknęłam oczy wstrzymując wymioty i uderzyłam głową o kamień. Ach, gdybym ja tylko mogła zasnąć!

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 4

Barokowe żyrandole, wypolerowana, czarna podłoga, pokryte bordowym materiałem ściany. Wszystko pięknie, ale obraz psuli stojący przede mną mężczyźni. Teraz,gdy byłam tak blisko zemsty, nie wiedziałam, co zrobić, jak się zachować. Ja jedna przeciwko dziesiątkom? Nie miałam najmniejszych szans. Co ja sobie w ogóle wyobrażałam przychodząc tu?! Uciec już nie mogłam i byłam przerażona.
Zmiennokształtni rozstąpili się, a moim oczom ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna. Miał ciemno-brązowe włosy do ramion i dodający uroku zarost. Na jego nosie spoczywały okulary przeciwsłoneczne. Byłam pewna, że to wyglądem przyciągał swoje ofiary. Jego czarna szata wyglądała na wyszywaną z drogich materiałów. W jego twarzy było coś, co kazało mi myśleć, że był ważniejszy niż reszta. Silniejszy. Wyciągnął do mnie rękę i ukazał swoje długie, zakończone ostro, pomalowane na czarno paznokcie i zdobiące palce pierścienie ze sporymi kamieniami.
- Witaj w moim domu, Alexandro. - powiedział unosząc kąciki ust. Ja jednak trzymałam ręce przy sobie i nie miałam zamiaru odpowiadać na jego przywitanie. Czułam się jak w pułapce.
- Przywitaj się. - rozkazał i w sekundę znalazł się bezpośrednio przede mną trzymając moją szyję.
- Cedda, daj spokój... - wymamrotał cicho Gabriel starając się nie patrzeć na mężczyznę. Ja ani na chwilę nie zwróciłam wzroku w stronę napastnika, bo moje spojrzenie utknęło na towarzyszu. Mężczyzna puścił mnie i zbliżył się do pół-smoka. Poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się.
- Dobrze się spisałeś. - oznajmił dumnie, a ja otrzeźwiałam. On mnie tu przyprowadził, on wiedział, że nie miałam szans, on wykorzystał moje zaufanie i on mnie oszukał. Gabriel mnie po prostu oszukał... Zacisnęłam pięści - Panowie, mamy komplet! Zabrać ich do lochów. - zwrócił się do swoich zwolenników i zaczął się oddalać.
- Co z moją rodziną?! - krzyknął Gabriel.
- Są wolni, dzieciaku. Jak będziesz robić hałas to pozbawię cię strun głosowych. Słodkich snów. - odpowiedział Cedda. Poczułam, jak ktoś szarpał moimi rękoma. Nie było sensu protestować. Patrzyłam tępo na odchodzącego władcę zagubionych i... nienawidziłam go. Nienawidziłam też Gabriela... nienawidziłam siebie, za moją naiwność. Nienawidziłam wszystkiego.
Zakuli moje ręce za moimi plecami w kajdanki i łańcuchem przypięli do kajdanków za plecami chłopaka, któremu jeszcze kilka minut wcześniej ufałam.Zaprowadzili nas do zakurzonych, cuchnących lochów i wcisnęli do celi. Umieścili nas na podłodze i kazali czekać. Tylko, że nie wiedziałam na co. Nic już nie wiedziałam. Krata zatrzasnęła się, a jedynym źródłem światła było małe okienko położone na wysokości dwóch metrów. Przynajmniej nie musiałam patrzeć na Gabriela. Nie miałam zamiaru się także odzywać, ponieważ nie przychodziły mi do głowy inne słowa, niż przekleństwa, a one były w tej chwili na pewno niepotrzebne.
- Alex...nic nie rozumiesz...- zaczął, a ja zacisnęłam pięści - musiałem to zrobić,żeby ratować rodzinę...- kontynuował, a moja złość robiła się coraz silniejsza. Mimo wszystko milczałam.- nie chciałem nikogo skrzywdzić...- ciągnął dalej a mi coraz trudniej było zachować myśli dla siebie.
-Odpowiedz mi w końcu, idiotko! - ryknął, a ja nie wytrzymałam. Kajdanki pękły pod wpływem nagłego napływu siły i podniosłam się rozwijając skrzydła. Nie wyglądały jak wcześniej. Były mocniejsze, bardziej wytrzymałe i gdzieniegdzie pojawiły się białe piórka. Z moich dłoni, z kostek zaczęły wyrastać szpony. Obserwowałam je z zafascynowaniem. Ach, więc tak to działa- pomyślałam i zwróciłam wzrok na znienawidzonego towarzysza. Czułam coś dziwnego i nie było to sympatią. Bardzo chciałam go uderzyć, ale coś mnie od tego powstrzymywało. Podniósł się również i ryzykując życie, bo byłam gotowa mu je odebrać, zbliżył się do mnie.
- Wybaczysz mi, ptaszyno? - zapytał. Zamachnęłam się chwilowo tracąc nad sobą kontrolę. Gdy otrzeźwiałam, zobaczyłam spływającą po jego prawym policzku krew i kilka poziomych ran ciętych. Dotarło do mnie co zrobiłam i byłam właściwie trochę na siebie zła za odebranie mu jego największego atutu- urody.
- Masz u mnie dług. - powiedziałam z powagą i zamachnęłam się znowu, by pozbyć się krat z okna, do którego doleciałam. Zamieniły się w żelazny pył i pozwoliły mi wybić szybę.
- Nie idź, bo nas zabiją. - zabronił surowo.
- Jak zostaniemy to nas zabiją.
- Nie zabiją.
- Niby dlaczego?
- Jesteśmy im potrzebni. - w głosie Gabriela było coś dziwnego. Jakby....jakby się martwił. Z tym, że nie o mnie, tylko o siebie.Z resztą...jak zwykle.
-Niby do czego? - prychnęłam i wylądowałam obok niego.
- Nie mam bladego pojęcia. - odpowiedział a na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek.
- Idiota.
- Tak wiem. - pogodził się z prawdą i wyrwał mi pióro. Krzyknęłam z bólu, a on mnie wyśmiał. Schowałam skrzydła, żeby nie bolało i pozbyłam się szponów, żeby móc go uderzyć. To też od razu zrobiłam. Uderzyłam go w brzuch pięścią, a on tylko znowu mnie wyśmiał i zaczął wycierać moim delikatnym piórem krew ze swojego policzka. Usiadłam naburmuszona na podłodze kipiąc z nienawiści i wykonywałam polecenie zmiennokształtnych. Czekałam. 

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 3 cz 4

Nasz lot nagle się zakończył i zaczęliśmy spadać. Musieliśmy wyglądać jak ptak ustrzelony na polowaniu przez głupiego człowieka, który w ten sposób próbuje wynagrodzić sobie brak rozrywki i prawdopodobnie zrzędliwą żonę. Właściwie tak właśnie było. Ktoś strzelił harpunem w Gabriela i ciągnął nas na dół. Uderzyliśmy o ziemię. Ja automatycznie stanęłam twardo na nogach, pół-smok nie miał tyle szczęścia i konał, a przynajmniej tak to wyglądało. Udawałam niewzruszoną, bo przede mną stanęło kilkunastu mężczyzn, najwidoczniej dobrze usytuowanych, o czym świadczyły ich wyglądające drogo ubrania i... grube kości.
- Nic ci nie zrobił panienko? Doprawdy dziwny okaz. - zachichotał żałośnie brodacz i pokłonił się. Miałam okazję do pokazania mojego temperamentu i oczywiście ją wykorzystałam.
- Dlaczego niby miałby mi coś zrobić?! Czy on wygląda na drapieżnego ptaka?! Przecież to człowiek, ślepi jesteście?! - krzyczałam, zadowolona z faktu, że skrzydła i szpony towarzysza zniknęły. Mężczyźni byli w niemałym szoku i trochę się pogubili... no dobrze, nie potrafili powiązać końca z końcem i nawet 2+2 byłoby dla nich teraz nie do rozwiązania. Ich życiowym błędem było podejście tak blisko do jeziora...
Z wody wyskoczyła dziwna istota. Wysoka, wychudzona. Pokryta łuskami. Miała czerwone, wielkie oczy, płetwy, oczywiście mokre, czarne włosy opadające na ,,twarz''. Ukazała swoje długie, ostre zęby i oblizała się językiem niczym płaz.
- Alex! - krzyknął Gabriel, a ja zaczęłam się cofać nie odrywając od dziwnego stworzenia wzroku. Z jego łap wystrzeliły dwie długie liny, bardzo dziwne liny. Jakby wbudowane w jego ciało... Owinęły mężczyzn pozostawiając im nikłą możliwość oddychania. Potwór znów się oblizał. Wyciągnęłam strzałę z pleców towarzysza i pomogłam mu wstać. Zastanawiało mnie, dlaczego na nas bestia nawet nie zwróciła uwagi. Wrzuciła swoje ofiary do wody, ale nie skoczyła za nimi. Najwidoczniej wcale nie była głodna. Dopiero teraz zaczęła mierzyć nas swoimi ślepiami.
- To jeden z nich.- wymamrotał chłopak.
- Jakich nich?! - nie skojarzyłam faktów, dopiero po chwili dotarło do mnie, że to zmiennokształtny stojący po mrocznej stronie, który nie panuje nad morderczym instynktem. Wskoczył do wody, a ja  zrozumiałam, że jakiś czas temu to on pozbawił mnie wszystkiego co byłam w stanie kochać. Upadłam na kolana i schowałam twarz w dłoniach pozwalając sobie zapłakać ten jeden, jedyny raz, bo nie mogłam już wytrzymać. Byłam tak blisko oprawcy, a tak bardzo bałam się zbliżyć jeszcze bardziej. Nigdy nie czułam się równie żałośnie. ,,Przepraszam, Lukas''- myślałam szlochając i miałam ochotę skoczyć do wody, by zostać przekąską potwora. By dołączyć do tych, z którymi powinnam umrzeć w wypadku. Do tych, którzy na to nie zasługiwali i powinni być teraz ze swoimi bliskimi. Ale nie są, a ja cholernie żałuję, że dostałam taką szansę. Gabriel położył mi dłoń na ramieniu. Nie było to jednak gestem mającym mnie w jakimkolwiek stopniu pocieszyć. Chciał zwrócić na siebie moją uwagę. Podniosłam się z trudem i zobaczyłam stojących za nim kilkudziesięciu  mężczyzn. Mieli groźne wyrazy twarzy, jakby od dawna na nas polowali.
- To jego bracia.- wyjaśnił i sam się odwrócił w ich stronę.
Jeden z mężczyzn podszedł bliżej i pokłonił się. Miał na sobie czarny garnitur. Jego cechą charakterystyczną była blizna przechodząca poziomo przez pomarszczoną twarz.
- Pozwolicie państwo z nami? Chyba nas szukaliście, czyż nie? Zabawny zbieg okoliczności. - mówił, a ja zacisnęłam pięści. Chciałam go uderzyć i zamachnęłam się, ale nie trafiłam i upadłam. Z tym że nie upadłam na trawę czy błoto. Upadłam na czyściutkie, drewniane panele. Byliśmy w siedzibie błądzących zmiennokształtnych. Jak tak dzikie, goniące za instynktem potwory mogły mieć w sobie tyle elegancji i pozwalać sobie na mieszkanie w tak pięknych, drogich budynkach?! Musieli mieć bardzo wyrafinowane gusta... skoro wystarczyło im konsumowanie ludzi, co jakimś specjalnym wyczynem nie było, nadrabiali swoje ,,ja'' dziełami sztuki i drogimi dywanami. Cóż... nikt im nie mógł zabronić, bo jak ktoś spróbował...kończył na talerzu. Właściwie to przykre, że tyle w tym ironii. Obrzydliwe potwory. ,,Zabiję ich wszystkich''- pomyślałam, gdy Gabriel pomógł mi się podnieść i znów stanęłam oko w oko z bestiami.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 3 cz. 3

Gdy zjawa zniknęła, bardzo chciałam rzucić się Gabrielowi na szyje. Miałam poczucie, że to właśnie powinnam zrobić, ale stchórzyłam.
- Taki był plan. - wytłumaczył się chłopak, a ja wcale nie byłam z tego zadowolona. Myślałam, że to... ach, właściwie sama nie wiem co sobie myślałam...
- Zbieramy się. - oznajmiłam nie pytając go o zdanie i po chwili byliśmy znów w drodze.
- Gabriel,ja...- zaczęłam, chcąc w jakikolwiek sposób rozluźnić wystarczająco napiętą atmosferę. W tej chwili koń zatrzymał się przy jeziorze, a chłopak zeskoczył z niego i ściągnął mnie za sobą. Zrzucił z siebie koszulkę, a ja odruchowo odwróciłam wzrok, bo dla dziewczyny z dobrego domu trzymającej się kurczowo jednego chłopaka przez długi okres czasu, widok innego chwalącego się swoim idealnie wyrzeźbionym torsem był dość szokujący.
- No co? - zapytał i rzucił na konia swoją bluzkę, po czym wyciągnął do mnie rękę i uśmiechnął się szarmancko.
- Co ptaszyno, boisz się wody? - zapytał jawnie ze mnie drwiąc. Po wypadku, jeśli tak można to nazwać, miałam uraz do wody i dla każdego człowieka było to oczywiste. Cóż, Gabriel starał się ukryć pozostałe w nim ludzkie cechy, więc jego zachowanie wcale mnie nie zdziwiło. Nie miałam zamiaru jednak pokazywać mu jakichkolwiek części mojego ciała inaczej niż przykładając mu pięść do czoła, więc skierowałam się z powrotem do klaczy. Gabriel złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie, po czym podniósł mnie do góry i mimo moich protestów za nic nie chciał umieścić mnie z powrotem na ziemi. Słońce grzało mnie w plecy, a on bezczelnie robił sobie ze mnie źródło cienia. Miałam ochotę wskoczyć do wody nie zważając na jej temperaturę, ale on nadal był ku temu przeszkodą.
- Puść mnie do cholery jasnej! - wydarłam się i kopnęłam go w brzuch. Był to jeden z moich wielu nieprzemyślanych czynów i po kilku sekundach wylądowałam w wodzie. Była zimniejsza niż przewidywałam. Drżałam, starając się utrzymać na powierzchni, bo w ostatnim czasie moja zdolność do pływania całkowicie zaniknęła, o ile była kiedykolwiek. Usatysfakcjonowany chłopak wskoczył do wody i zniknął mi z oczu. Właściwie nie przejęłabym się faktem, że długo się nie wynurzał, ale potrzebowałam przewodnika. Byliśmy już tak blisko odpowiedzi, więc głupio byłoby go tak po prostu zgubić w lodowatym jeziorze...
Zaczęłam go wołać, odwlekając do ostatniej minuty decyzję o zanurkowaniu. Wspomnienie o zalewającym się wodą autobusie wciąż wbijało się w moje serce jak tępy nóż dzierżony przez najbliższą mi osobę. 
Zdecydowałam się w końcu na ten dość ryzykowny w moim przypadku krok i zanurzyłam się, łapiąc możliwie jak najwięcej powietrza. Nic nie widziałam, tylko po omacku błądziłam w chłodnej przestrzeni licząc na to, że trafię na towarzysza. Nie minęło pięć minut, jak trafiłam w objęcia pół-smoka.
Wylecieliśmy z wody. Mogę przysiąc, że nie ma nic piękniejszego, niż widok rozwijających się do lotu  smoczych skrzydeł. Nie widziałam tego za dobrze, bo Gabriel wciąż mnie trzymał, ale wyobrażałam sobie, jak majestatyczne muszą być smoki w całej swojej świetności, a nie tylko ich dalecy krewni ukryci w ludzkich ciałach.
- Nie wierzę, że wystarczyło mi kilka dni... - wymamrotał wtulając się we mnie, a ja delektowałam się wiatrem uderzającym w nasze zmarznięte, przemoczone ciała. Dopiero w tej chwili do mnie dotarło, że nie jestem nawet w najmniejszym stopniu tak dojrzała emocjonalnie jak mi się wydawało. Jestem naiwnym dzieciakiem, który ma problem z odnalezieniem własnego ,,ja''. A serce delikatnie daje rozumowi do zrozumienia, że jest frajerem i nie ma w tej walce szans.