Barokowe żyrandole, wypolerowana, czarna podłoga, pokryte bordowym materiałem ściany. Wszystko pięknie, ale obraz psuli stojący przede mną mężczyźni. Teraz,gdy byłam tak blisko zemsty, nie wiedziałam, co zrobić, jak się zachować. Ja jedna przeciwko dziesiątkom? Nie miałam najmniejszych szans. Co ja sobie w ogóle wyobrażałam przychodząc tu?! Uciec już nie mogłam i byłam przerażona.
Zmiennokształtni rozstąpili się, a moim oczom ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna. Miał ciemno-brązowe włosy do ramion i dodający uroku zarost. Na jego nosie spoczywały okulary przeciwsłoneczne. Byłam pewna, że to wyglądem przyciągał swoje ofiary. Jego czarna szata wyglądała na wyszywaną z drogich materiałów. W jego twarzy było coś, co kazało mi myśleć, że był ważniejszy niż reszta. Silniejszy. Wyciągnął do mnie rękę i ukazał swoje długie, zakończone ostro, pomalowane na czarno paznokcie i zdobiące palce pierścienie ze sporymi kamieniami.
- Witaj w moim domu, Alexandro. - powiedział unosząc kąciki ust. Ja jednak trzymałam ręce przy sobie i nie miałam zamiaru odpowiadać na jego przywitanie. Czułam się jak w pułapce.
- Przywitaj się. - rozkazał i w sekundę znalazł się bezpośrednio przede mną trzymając moją szyję.
- Cedda, daj spokój... - wymamrotał cicho Gabriel starając się nie patrzeć na mężczyznę. Ja ani na chwilę nie zwróciłam wzroku w stronę napastnika, bo moje spojrzenie utknęło na towarzyszu. Mężczyzna puścił mnie i zbliżył się do pół-smoka. Poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się.
- Dobrze się spisałeś. - oznajmił dumnie, a ja otrzeźwiałam. On mnie tu przyprowadził, on wiedział, że nie miałam szans, on wykorzystał moje zaufanie i on mnie oszukał. Gabriel mnie po prostu oszukał... Zacisnęłam pięści - Panowie, mamy komplet! Zabrać ich do lochów. - zwrócił się do swoich zwolenników i zaczął się oddalać.
- Co z moją rodziną?! - krzyknął Gabriel.
- Są wolni, dzieciaku. Jak będziesz robić hałas to pozbawię cię strun głosowych. Słodkich snów. - odpowiedział Cedda. Poczułam, jak ktoś szarpał moimi rękoma. Nie było sensu protestować. Patrzyłam tępo na odchodzącego władcę zagubionych i... nienawidziłam go. Nienawidziłam też Gabriela... nienawidziłam siebie, za moją naiwność. Nienawidziłam wszystkiego.
Zakuli moje ręce za moimi plecami w kajdanki i łańcuchem przypięli do kajdanków za plecami chłopaka, któremu jeszcze kilka minut wcześniej ufałam.Zaprowadzili nas do zakurzonych, cuchnących lochów i wcisnęli do celi. Umieścili nas na podłodze i kazali czekać. Tylko, że nie wiedziałam na co. Nic już nie wiedziałam. Krata zatrzasnęła się, a jedynym źródłem światła było małe okienko położone na wysokości dwóch metrów. Przynajmniej nie musiałam patrzeć na Gabriela. Nie miałam zamiaru się także odzywać, ponieważ nie przychodziły mi do głowy inne słowa, niż przekleństwa, a one były w tej chwili na pewno niepotrzebne.
- Alex...nic nie rozumiesz...- zaczął, a ja zacisnęłam pięści - musiałem to zrobić,żeby ratować rodzinę...- kontynuował, a moja złość robiła się coraz silniejsza. Mimo wszystko milczałam.- nie chciałem nikogo skrzywdzić...- ciągnął dalej a mi coraz trudniej było zachować myśli dla siebie.
-Odpowiedz mi w końcu, idiotko! - ryknął, a ja nie wytrzymałam. Kajdanki pękły pod wpływem nagłego napływu siły i podniosłam się rozwijając skrzydła. Nie wyglądały jak wcześniej. Były mocniejsze, bardziej wytrzymałe i gdzieniegdzie pojawiły się białe piórka. Z moich dłoni, z kostek zaczęły wyrastać szpony. Obserwowałam je z zafascynowaniem. Ach, więc tak to działa- pomyślałam i zwróciłam wzrok na znienawidzonego towarzysza. Czułam coś dziwnego i nie było to sympatią. Bardzo chciałam go uderzyć, ale coś mnie od tego powstrzymywało. Podniósł się również i ryzykując życie, bo byłam gotowa mu je odebrać, zbliżył się do mnie.
- Wybaczysz mi, ptaszyno? - zapytał. Zamachnęłam się chwilowo tracąc nad sobą kontrolę. Gdy otrzeźwiałam, zobaczyłam spływającą po jego prawym policzku krew i kilka poziomych ran ciętych. Dotarło do mnie co zrobiłam i byłam właściwie trochę na siebie zła za odebranie mu jego największego atutu- urody.
- Masz u mnie dług. - powiedziałam z powagą i zamachnęłam się znowu, by pozbyć się krat z okna, do którego doleciałam. Zamieniły się w żelazny pył i pozwoliły mi wybić szybę.
- Nie idź, bo nas zabiją. - zabronił surowo.
- Jak zostaniemy to nas zabiją.
- Nie zabiją.
- Niby dlaczego?
- Jesteśmy im potrzebni. - w głosie Gabriela było coś dziwnego. Jakby....jakby się martwił. Z tym, że nie o mnie, tylko o siebie.Z resztą...jak zwykle.
-Niby do czego? - prychnęłam i wylądowałam obok niego.
- Nie mam bladego pojęcia. - odpowiedział a na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek.
- Idiota.
- Tak wiem. - pogodził się z prawdą i wyrwał mi pióro. Krzyknęłam z bólu, a on mnie wyśmiał. Schowałam skrzydła, żeby nie bolało i pozbyłam się szponów, żeby móc go uderzyć. To też od razu zrobiłam. Uderzyłam go w brzuch pięścią, a on tylko znowu mnie wyśmiał i zaczął wycierać moim delikatnym piórem krew ze swojego policzka. Usiadłam naburmuszona na podłodze kipiąc z nienawiści i wykonywałam polecenie zmiennokształtnych. Czekałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz