poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rozdział 6

- Kim jesteś?
- Nie pamiętam.
- Co tu robisz?
- Nie pamiętam.
- Jak się tu znalazłaś?
- Nie pamiętam. 
- Twoje ostatnie wspomnienie? 
- Siedziałam na pniu, rozmawiałam z... 
- Z kim? 
- Z przyjacielem.
- Gdzie on teraz jest?
- Nie mam pojęcia.
- Nie możemy ci pomóc, skoro ty nawet nie wiesz, kim jesteś.
- Nie chcę pomocy. Chcę tu na niego poczekać. Skoro mnie zostawił, to na pewno miał powód. 
- Jesteś pewna? 
- Tak. Wróci po mnie.
- Dobrze. Możesz jeszcze raz powtórzyć, dokąd zmierzacie? 
- Do Gwardii Ślepców. 
- To ostatni raz, kiedy użyłaś tej nazwy w tym miejscu. Zagubione Miasto nie jest we władzy Ślepców i nigdy nie będzie miało z nimi nic wspólnego. 
- My też nie jesteśmy. Chcę tylko komuś pomóc. 
- Nie wychodź z tego pokoju i nie próbuj żadnych sztuczek. Nie chcemy kłopotów. 
- Dobrze, dziękuję. 
Mężczyzna wyszedł. Wyglądał na około czterdzieści lat, był wysoki i dobrze zbudowany. Miał szare włosy, brązowe oczy i mundur wojskowy. Wyglądał na wyjętego z obrazu batalistycznego. Tak było. Miasto zatrzymało się w czasie, a zobaczyć je mogli tylko ci, którzy wiedzieli o jego istnieniu. Mieszkańcy rozumieli realia współczesnego świata, ale chodzili w strojach sprzed niemalże trzystu lat, stosowali starą technologię i nie mogli ruszyć dalej. Nie mogli opuścić miasta, utknęli. Żyli w tej pętli bardzo długo i zupełnie zapomnieli o swoim wcześniejszym życiu. Pamiętali tylko to, co było w tym momencie. Pranie ubrań w rzece, choć wiedzieli o istnieniu pralki. Świece, choć poznali elektryczność. Nic nowego nie przetrwało w tym miejscu, dlatego musiałam je szybko opuścić. 
Ułożyłam się na drewnianym łóżku, przytuliłam do białego materiału i zamknęłam oczy, żeby spróbować zasnąć. Na lewej ręce wyczułam maleńką ranę, jakby po zastrzyku. Dziura w mojej pamięci była tak irytująca, że sama się ze sobą męczyłam. Spędziłam godzinę w zupełnej ciszy, dłużej nie wytrzymałam. Opuściłam drewniane pomieszczenie, wyszłam na zewnątrz. Była noc, a większość mieszkańców poszła spać. Niektórzy włóczyli się po okolicy w świetle księżyca. Martwi. Spod ubrań wystawały kości, nie pozostało na nich ani trochę mięsa. Pod osłoną nocy mieszkańcy zamieniali się w szkielety. Co takiego zrobili, że zasłużyli sobie na taką karę? Szłam prosto przed siebie, aż do małej klatki na rozdrożu. Siedziała w niej dziwna istota. 
Miała smocze skrzydła osłaniające niemalże całe ciało, smocze szpony i łuski na połowie twarzy. Druga połowa pozwoliła mi rozpoznać Gabriela. Przylgnęłam do metalowych prętów.
- Co oni ci zrobili? - zapytałam. Nie odpowiedział, tylko wskazał leżącą niedaleko cegłę. Podniosłam ją i zaczęłam uderzać w kłódkę tak długo i tak mocno, że w końcu odpadła, a mężczyzna wyszedł na wolność. Wrócił do ludzkiej postaci, zacisnął palce na mojej dłoni i zaczął mnie ciągnąć wzdłuż drogi. 
- Mam w kieszeni klucz do rozwiązania naszego problemu. 
- Kim są ci ludzie? 
- Zamordowali grupę podróżnych zmiennokształtnych, szantażowali Gwardię i posługiwali się czarną magią, żeby utrzymać się przy życiu. Głód doprowadził ich do szaleństwa i przez niego posunęli się do najgorszych czynów. Nie możemy tu zostać. Mam wszystko, czego chciałem. 
- Dlaczego nie polecimy?
- Bo nas zestrzelą. - burknął, przyspieszając. Szkielety w ogóle się nami nie zainteresowały. Byli zajęci swoim księżycowym transem. Jakkolwiek o tym nie myślałam, ich los wydawał mi się smutny i tragiczny. 
- Nigdy więcej nie grzeb w mojej pamięci. - powiedziałam surowo, kiedy tylko opuściliśmy miasto.
- Nie grzebałem, po prostu cię uśpiłem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz