piątek, 25 października 2013

Prolog?

Otwieram oczy. Widzę śmiejących się w autobusie nastolatków. Norma! Wracamy do domu z wycieczki szkolnej. Jestem cała obolała. Zasnęłam na ramieniu mojego ideału. Lukas Martin, wysoki, niebieskooki blondyn z włosami średniej długości i cudownym umięśnieniem jak to na prawdziwego mężczyznę przystało.
Od drugiej klasy gimnazjum jestem z nim w szczęśliwym, pełnym sprzeczności, nieporozumień i pięknej miłości związku. Biorąc pod uwagę, że w tym roku kończymy liceum, wyjdzie 5 lat, 5 wspaniałych lat.
Podobno do siebie nie pasujemy. Hm, mówią tak te płytkie osoby, dla których wygląd świadczy o wszystkim.
Jestem niską brunetką o orzechowych oczach. Nie narzekam na swoją sylwetkę, ale zawsze mogłoby być lepiej... mam bardzo długie, proste, czarne włosy. Jestem blada. Czasami, gdy przemierzam ulice naszego zapyziałego, wiejącego nudą miasteczka słyszę, jak jakieś starsze kobiety rozmawiają o mnie. ,,Ona wygląda na umierającą'', ,,biedna dziewczyna, pewnie jest ciężko chora''. Nic podobnego! Jestem najzdrowszą osobą jaka chodzi po tej ,,wiosce''.
Jak zwykle nerwowo dotykam  swojej szyi sprawdzając, czy nadal znajduje się na niej srebrny naszyjnik z medalionem w kształcie słońca, który dostałam od Lukasa. Na całe szczęście nadal był w moim posiadaniu.
- Wyspałaś się, Alex? - zapytał najpiękniejszym, melodyjnym głosem mój ukochany i pocałował mnie w głowę.
- Hm, troszeczkę. Daleko jeszcze?
- Kilka kilometrów. Przespałaś całe popołudnie, spójrz przez okno. - powiedział i wskazał dłonią na brudną szybę. Faktycznie, ściemnia się. Lada moment niebo całkowicie zaleje się czernią. Przejeżdżamy właśnie przez most nad najgłębszą i najszerszą rzeką w okolicy. Trochę mnie to przeraża. Mam bardzo złe przeczucia, bo minięcie wody trochę nam zajmie.
Coś uderza w dach autobusu. Wszyscy milkną. Tutaj nie powinno być tak wielkiego ptactwa...
Znowu uderza, zaczynają się szepty. Przerażone spojrzenia uczniów spotykają się co chwilę. Słyszę marne próby uspokojenia grupy przez dość młodą nauczycielkę. Jest mężatką i ma maleńkie dziecko. Bardzo ją lubię i szanuję, chociaż nie jest zbyt stanowcza.Szczerze mówiąc czasami dogaduję się z nią lepiej niż z rówieśnikami...
Znowu huk. Lukas mnie obejmuje i kładzie swoje delikatne dłonie na moich uszach.
- Co by się nie działo nie bój się, jestem przy tobie i zawsze będę. - mówi. Moje serce przyspiesza, ale nie ze strachu, tylko z niesamowitej miłości jaką zostało obdarzone.
Huk. Krzyki. Autobus się zatrzymuje. Jest hałas. I nagle ciemność. Coraz więcej krzyków. pisków. Staram się o tym nie myśleć. Nic się nie dzieje, nie może się dziać!
Uderzenie. Tym razem o wiele potężniejsze. Coś wdziera się do środka. Tylko...co?
Czuję coś dziwnego. Tak jakby...jakby to nie był człowiek...taką nagłą falę zimna, którą z sobą przyniósł. To nie może być ludzka istota. Już teraz mogę powiedzieć, że nigdy nie zapomnę tego uczucia.
Pewien rodzaj obrzydzenia. Nie potrafię tego wyjaśnić. Przeraża mnie ta istota, gardzę nią, mimo, że nie mogę jej zobaczyć. Sama nie wiem, czy w ogóle chcę ją zobaczyć!
Ją? Jego? Nie wiem. To coś.
Krzyki nie cichną. To niedobrze, chciałabym usłyszeć oddech potencjalnego napastnika. O ile on w ogóle oddycha.
Mimo, że jest ciemno, zamykam oczy. Odruch? Bardzo możliwe. Zupełnie tak, jakbym zaraz miała poczuć cios.
Ale to nie ja czuję cios, tylko cały autobus. To coś sprowadziło na nas katastrofę. Most się wali. Wykrusza się w niesamowitym tempie. Nie możemy wysiąść, bo to będzie oznaczało automatyczną śmierć. Ha! Zaraz i tak wszyscy zginiemy!
Nie chcę umierać...naprawdę nie chcę...
-Nie bój się. Nie wolno ci się bać! - krzyczy Lukas. Autobus spada w dół. Nie obijam się o fotele jak reszta tylko dlatego, że jestem w silnych objęciach Martina. Uderzyliśmy o wodę. Toniemy. To koniec?
Nie. Niestety to dopiero początek. Woda dostaje się do autobusu przez dziury zrobione przez ,,napastnika''. Lukas łapie mnie za rękę i próbujemy wypłynąć. Jest zbyt duże zamieszanie. Każdy chce się ratować.
Spojrzałam przez powoli pękające okno. Woda robi się czerwona. Przybysza tu nie ma, jest poza autobusem. Ci, którzy zdążyli się wydostać, oni... oni wszyscy nie żyją. Moi przyjaciele i wrogowie. Widzę tylko kilka osób wewnątrz busa, w tym moją kochaną nauczycielkę. Krzyczę, żeby nie wychodzili. Nikt mnie nie słucha. Jak zwykle...
Coraz więcej wody. Zostało nam naprawdę niewiele powietrza. Może to dobrze...Przynajmniej nie zostaniemy pożarci żywcem.
Ale ja nadal nie chcę umierać.
Brakło tlenu. Widzę powoli zamykające się, piękne oczy Lukasa. Zasypiam.
Otwieram oczy. Żyję? Krztuszę się wodą, której wciąż jest pełno w moich płucach. Naszyjnik wciąż zdobi moją szyję, tyle, że już nie jestem w autobusie. Leżę na szpitalnych noszach. W karetce. Jakaś pielęgniarka zaczyna krzyczeć z radości, że się obudziłam.
- Panie doktorze! Jedna przeżyła! - piszczy wysoka blondynka z dużym biustem.
- Lukas...gdzie jest Lukas...?- z trudem wydobywam z siebie męczące mnie pytanie, nadal plując wodą.
- Znaleźliśmy go obok ciebie. Prawdopodobnie wyciągnął cię na brzeg. Coś przebiło mu płuca. Przykro mi. - odpowiada starszy pan w lekarskim fartuchu. Moje życie właśnie straciło sens. Mój skarb...mój ideał...mój anioł...moja miłość... Umarł? Nie potrafię w to uwierzyć.
W życiu nie przepełniała mnie tak wielka nienawiść jak teraz. Nienawiść do tej istoty, która zabrała mi Lukasa, do tajemniczego mordercy.
Czuję się zupełnie inaczej niż kiedykolwiek. Nie czuję się jak istota zdolna do uczuć. Jestem żywą definicją nienawiści i wściekłości.
Bo ktoś zabił moje serce. Człowiek bez serca nie jest człowiekiem.
Pamiętam to uczucie. Znajdę to coś i pomszczę mojego Lukasa.
Zamorduję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz