piątek, 25 października 2013

Rozdział 1

Odtworzyłam w pamięci to wydarzenie już po raz setny.
Tego dnia odbywał się pogrzeb, nasze ostatnie pożegnanie. Nie wiedzieć czemu, byłam wyjątkowo spokojna.
Hmm..,,to coś'' na pewno nie pojawi się na pogrzebie. Chociaż...jeśli jest tak sprytne, jak mi się wydaje, powinno wpaść, żeby sprawdzić czy wszyscy świadkowie są martwi. Pewnie nie przewidziało, że ja przeżyję. A może chciało, żebym przeżyła? Przecież mogło zabić mnie tak jak Lukas. Nie, to coś sprytnego i ma co do mnie jakiś plan. - myślałam.
Założyłam czarną sukienkę, czarne szpilki i namalowałam dwie jak zwykle perfekcyjne kreski na powiekach. Wyszłam z pokoju. Zadrżałam. Schodziłam po schodach trzymając się drewnianej poręczy. Nie znosiłam starego domu rodziców w klimacie ,,chaty'' z horrorów. Wszystko skrzypiało i przyprawiało mnie o zawroty głowy. Moje eleganckie, nowoczesne mieszkanie w centrum miasta o wiele, wiele bardziej mi się podobało.
W staromodnej kuchni zebrały się rodziny zmarłych. Moi rodzice zaoferowali zorganizowanie pogrzebu ze względu na to, że po pierwsze mieli największy dom, po drugie dosłownie spali na kasie a po trzecie uważali, że skoro wyszłam z tego cało, powinnam zrobić wszystko dla pamięci ofiar.
Nie uważałam, że powinnam cokolwiek robić. Nie posłuchali mnie. Przynajmniej część z nich mogłaby teraz żyć. Niestety jak zwykle zostałam zignorowana.
Jedyny widok, jaki mnie tu wzruszał, bo wyzbywał się wszystkich uczuć po tym, jak dowiedziałam się, że mój skarb nie żyje, to młody mężczyzna próbujący uspokoić płaczące niemowlę, które w niewyjaśnionych okolicznościach straciło matkę. I to jest kolejny powód, dla którego musiałam znaleźć ,,to coś''.
No i jeden dość istotny fakt: mój tata był właścicielem kostnicy. Dzieciństwo wśród trupów, coś okropnego. Ale muszę przyznać, że skrzypienie tej wstrętnej podłogi przynajmniej wydawało się wtedy sensowne.
Znalazłam w tłumie mamę Lukasa. Jego ojciec został zamordowany tydzień przed jego narodzeniem, matka nigdy ponownie nie wyszła za mąż. Piękne musiało być to uczucie, którym darzyła męża. Piękne i niezniszczalne...
A nas tak szybko rozdzieliła śmierć...
Położyłam kobiecie dłoń na ramieniu. Niska pani ubrana w czarny płaszcz, szpilki i cienki szal uśmiechnęła się do mnie. Nie miała makijażu na twarzy, bo spływały po niej wciąż szczere łzy.
- Ja...- zaczęłam, ale ona odsunęła się. Jakaś inna kobieta rzuciła jej się na szyję. To by było na tyle z wytłumaczeń...
W końcu wszyscy wyszli z domu i skierowali się w stronę najbliższego cmentarza. Kilku grabarzy już przygotowało doły, tata został i razem ze swoimi współpracownikami transportował trumny do samochodów. A my zrobiliśmy pochód przez pół miasta w wyrazie naszego bólu bo stracie ukochanych. Według mnie to było zbędne. Dlaczego? Dlatego, że przysparzało dodatkowego cierpienia żałobnikom. Wszystko powinno się odbyć szybko, tak, jak z zastrzykiem. Poboli przez chwilę i przestanie. Takie rozdrapywanie raz przez całą drogę nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń w moim życiu. Tym bardziej, że niektórzy rodzice uważali mnie za winną katastrofy, bo jako jedyna przeżyłam. Logiczne myślenie powinno odwodzić ich od tych insynuacji, bo przecież nie mogłabym porozrywać im kończyn ani powyjadać serc tak jak to zrobił napastnik. No chyba, że jestem wilkołakiem! Na poważnie, przeraża mnie niewiedza niektórych ludzi.
 W końcu się zaczęło. Płacz, jęk i zawodzenie. Dlaczego mnie to nie rusza?
Kapłan odprawiał mszę, wszystko tradycyjnie. Uh i ten męczący płacz!
A moja twarz sucha.
W końcu się skończyło. Spuszczali trumny do dołów. Tylko jedna trumna mnie interesowała. Patrzyłam na drewniane pudło i myślałam : ,,tak, to właśnie tam jest mój skarb''. Nie mogłam się z tym pogodzić i w głębi duszy wciąż tliła się nadzieja, że mogli się pomylić, że to wcale nie był on...
No i po sprawie. Zasypywali. Zaraz mój anioł znajdzie się pod grubą warstwą zimnej ziemi. Nie mogłam na to patrzeć.
Rozglądałam się. W końcu go mam! Czuję to, co wtedy w autobusie! On tu jest, przyszedł po mnie!
Rozglądałam się jeszcze bardziej nerwowo. No gdzie ty jesteś, bydlaku?!
Przez to całe zamieszanie wpadłam na kogoś i dość mocno nadepnęłam na jego wypolerowane, czarne buty. Wyprostowałam się zupełnie jak na apelu i spojrzałam na moją ,,ofiarę''.
Chłopak nieco niższy od Lukasa, długie brązowe włosy, brązowe oczy i tatuaż w kształcie słońca na lewej stronie szyi. Do tego elegancki, połyskujący od czystości materiału garnitur. Przyznam, że wpadłam w podziw.
 -Przepraszam! - pisnęłam tak żałośnie, że miałam ochotę sama sobie strzelić w twarz.
- Nic się nie stało. - uśmiechnął się szarmancko chłopak. Jego tatuaż wyglądał jak niemal perfekcyjne odzwierciedlenie mojego medalionu. Coś mi tu nie grało.
- Co oznacza ten tatuaż? - odważyłam się zapytać.
- To symbol moich przodków. Ma chronić przed ciemnością. - powiedział z pełną powagą. On naprawdę w to wierzył. A może to prawda? Jeśli tak, to musiał być spokrewniony z Lukasem.
- Kim ty jesteś? - zadałam dokładnie to pytanie, które nasunęło mi się na myśl przez jego czarujące spojrzenie. Tak, czarujące...
- Gabriel Martin, do usług. - pokłonił się. Dziwny typ.
- I dobrze, że do usług, bo chcę, żebyś wytłumaczył mi o co chodzi z tym symbolem i co się stało wtedy w nocy!- uniosłam się. Inaczej nie potrafiłam, bo chodziło tu o życie...eh...śmierć mojego ukochanego.
- Nie stresuj się tak. W tej chwili nie mam czasu na rozmowę z tobą. Do następnego razu! - rzucił i ruszył w stronę żelaznej bramy. Gdy mnie mijał poczułam się jak przy tamtym mordercy. To musiał być on! Ale ten jego urok...to wszystko gra. Nie jestem aż tak naiwna, by dać się nabrać na piękne oczy! Złapałam go za przedramię i mocno ścisnęłam wbijając mu paznokcie w skórę.
- Nie wiem jak ani dlaczego, ale wiem, że to ty odpowiadasz za czterdzieści zwłok, które zostały dziś włożone do ziemi. - powiedziałam pełna nienawiści, mój głos przypominał syczenie żmii. Nie chciałam, żeby wychodzące z cmentarza tłumy zwracały na nas szczególną uwagę. Poniekąd to sprawa nas wszystkich, wszystkim żałobnikom bowiem zależy na pomszczeniu bliskich, ale to moja zemsta, moja gra i wolałam, żeby nikt mi się nie wtrącał.
- Odpuść sobie, kruku.
- Co proszę? - zbulwersowałam się. Nie dość, że zamordował mojego chłopaka, ma jeszcze czelność obrażać mnie w swój dziwny sposób.
- Nie zrozumiesz. Jeszcze nie. - zaśmiał się szyderczo. Coraz bardziej mnie denerwował.
- Czego?!
- Jest nas takich więcej. Też szukam tego, kto zabił.
- Takich? Czyli jakich?
- Głupia.  Głodnych!
- Kretynie, wyrażaj się jaśniej! - zaraz go zamorduję! Coraz bardziej i bardziej irytowałam się.
- Przyjdź tutaj o północy. Porozmawiamy. - powiedział stanowczo i wyrwał mi się po czym zniknął w tłumie. Przerażający idiota. Nie wiedziałam, co on kombinował, ale nie wydawało mi się, że człowiek jego pokroju mógłby zabić. Był na to za głupi, zbyt ironiczny, zbyt...zbyt normalny.
Faktycznie budził we mnie mniej obrzydzenia niż ,,to coś'' z autobusu. Ale jednak...
Zaciekawił mnie. Kruk? Dlaczego kruk? Jak się ima kruk do mnie? Albo do słońca? Albo ja do słońca? To wszystko bez sensu. Ale Lukas wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Możliwe nawet, że wiedział, iż to się wydarzy. Nie powiedział mi. Nic nie powiedział...
Miałam nadzieję, że miał ku temu jakiś powód. Bo jeśli nie, to moje złudzenie, że był idealnym człowiekiem mogłoby rozwiać się nagle i pozostawić po sobie suchą nienawiść. Z resztą, teraz to dla mnie i tak bez różnicy. Przecież jestem nieczuła. Eh no tak...bardzo chciałabym, żeby to była prawda.
Zebrałam się w sobie i wróciłam do domu. Nie do rodziców, tylko do siebie, bo nie miałam zamiaru wysłuchiwać żałosnych lamentów żałobników.
Otworzyłam drzwi. Śmierdziało tam jakby coś zdechło.
Uderzyłam we włącznik światła i stała się jasność. Na moim kremowym dywanie leżało wielkie pająkopodobne coś, które kilka godzin temu wyzionęło ducha. Moja reakcja? Krzyk tak głośny i przerażający, jakiego ludzkie uszy nigdy słyszeć nie powinny.  Nikt nie przychodził mi na pomoc. Fakt, trup mi nic nie zrobi, ale...przecież to pająk! Martwy, ale jednak pająk! Zgasiłam światło i wybiegłam z mieszkania zatrzaskując drzwi. Zbiegłam z drugiego piętra po schodach i zaraz po wyjściu z budynku złapałam taksówkę. W ciągu kilku minut znalazłam się na cmentarzu. Tak jak się domyślałam, Gabriel już tam był. Widać bardzo lubił to miejsce. Zapowiadała się dość długa rozmowa.
A tymczasem w moim salonie leżał martwy, gigantyczny pająk. Gdzie tu jest sens?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz