Przelatywaliśmy właśnie nad jeziorem pełnym mroku. Woda była prawie czarna, a powietrze zimne. Pod nami znalazła się całkiem spora skała, ozdobiona umierającymi gałęziami. Wylądowaliśmy i to lądowanie do przyjemnych nie należało. Sam stanął z gracją, mnie upuścił i uderzyłam o skały. Nie miał ochoty mi pomóc, więc musiałam podnieść się sama, a cień dobrego człowieka, którego w nim widziałam, zniknął w tłumie innych cieni straszących w tym mrocznym miejscu.Dumnie wyciągnął do mnie rękę.- Nóż. - powiedział krótko, a ja zrozumiałam, o co mu chodziło. Zawahałam się jednak przed podaniem mu kamiennej broni, bo nawet, a może przede wszystkim, jemu nie powinnam ufać. Po chwili namysłu położyłam kamień na jego dłoni.
- Na czym ma polegać nasza współpraca?- zapytałam. Przyłożył palec do ust.
- Cii, bo ich obudzisz. - powiedział unosząc kącik ust
-Kogo? - zdziwiłam się. Przeżycie w takich warunkach byłoby niemożliwe nawet dla mutantów.
- Umarłych. - odparł tajemniczo i ustawił kamień pionowo na swojej dłoni, po czym odsunął ją. Broń powinna upaść, ale zatrzymała się w powietrzu i powolutku wydłużała, aż osiągnęła długość mniej więcej metra i na samej górze podzieliła się na trzy ostro zakończone kawałki, przypominające szpony.
- Co to jest? - zapytałam ciekawska, chociaż na pierwszy rzut oka przypominało to laskę.
- Nadzieja. - odparł i dotknął palcem punktu między szponami, po czym odsunął rękę, a na jej miejscu pojawiła się kula stworzona tylko i wyłącznie ze światła. Rozniosła swoje ciepło po terenie wokół nas i napełniła mnie dziwnym spokojem. Jeśli to była nadzieja, to uczucie prowadzące mnie do mojego partnera nawet w najmniejszym stopniu jej nie przypominało.
- Jak się stąd wydostaniemy? W tej mgle... - nie skończyłam, bo uderzył mnie tą właśnie laską w głowę.
- Zadajesz za dużo pytań.
- Chcę tylko wiedzieć!
- Pomyśl.
- I co mi to da?
- Nadzieję.
- Nie chcę nadziei!
- Nie chcesz? - znowu się uśmiechnął i wystawił laskę za skałę. Drgnęłam, chciałam się rzucić, żeby ją złapać. Taki był jego zamysł... udowodnił, że potrzebowałam tego światełka. - A jednak chcesz. Tylko nadzieja może doprowadzić cię do końca twojej drogi i początku mojej.
- O czym ty mówisz?- zdziwiłam się. Zabrzmiało to tak, jakbym miała mu coś oddać. Życie. Jakbym miała mu oddać życie...
- Niedługo się dowiesz. Milcz, bo ich obudzisz.
- Powiedz mi teraz, albo zrezygnuję ze współpracy! - buntowałam się
- Twoja droga zakończy się, kiedy go znajdziesz. Moja, kiedy poświęcisz drugiego. Widzisz, ciężko mi żyć bez wzroku. Moi ludzie mieli mi przynieść jedną ofiarę, której oczy mógłbym posiąść, ale okazało się, że została ona zgarnięta przez innych. Nie tylko ja poniosłem tak ogromną stratę i nie tylko ja chcę odzyskać to, co mi zabrano. Nie słyszałaś pewnie o Gwardii Ślepców, prawda? Każdy z nas oddał wzrok za potęgę. Po co jednak potęga, skoro nie można dostrzec jej piękna?
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że potrzebujesz wzroku...
- Tak myślałem, ale potem dowiedziałem się, że twój kochaś nie pasuje. On mi się tylko przyda do odebrania wzroku swojemu krewnemu. Niezbyt wolno nam się między sobą zabijać, ale łagodniej traktują tych, którzy karzą rodzinę, bo musi to być zasłużone. Gabriel zasłużył, nieprawdaż? - wszystko stało się dla mnie jasne. No...prawie wszystko.
- Tak - odpowiedziałam mimowolnie. -Niech będzie, zabierz nas stąd.
- Ja? Nie mam ochoty. - prychnął.
- Na wydłubanie oczu Gabriela masz ochotę, a na krótki lot nie?
- Nie wydłubię mu oczu! Co za niedorzeczność! Ubrudziłbym się, uh! Żeby zabrać mu wzrok i zachować swoją potęgę muszę zwołać radę. To trochę potrwa.
- A po co ci w tym ja?
- Potrzebuję świadka.
- Ach, świetnie!
- Też tak sądzę. Jednak masz odrobinę rozumu. Nie podoba ci się tu?
- Nie, jest cudownie. - załamywałam ręce i zastanawiałam się, czy każdy z Gwardii jest takim idiotą...
- Cudownie... hm...
- Hej, tam jest statek! - stwierdziłam radośnie wskazując na lśniącą konstrukcję poruszającą się w naszym kierunku
- Jesteś sama, zabłądziłaś. Zejdź na najbliższy ląd, nie zgub mnie.
- Proszę? - nie dostałam odpowiedzi, Cedda zniknął, a laska znalazła się w mojej ręce. Światło nie było już nieskazitelnie czyste, ale czerwone jak krew. W nim się ukrył... Był naprawdę potężny, obawiałam się trochę, ale tylko on mógł mi pomóc odnaleźć Lukasa. Tęsknota była silniejsza niż strach. Rzuciłam się do wody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz