Zatrzymaliśmy się w jakiejś gospodzie. W powietrzu unosił się smród alkoholu i stałych klientów pobliskiego baru. To miejsce lata świetności miało już dawno za sobą. Podeszłam do lady i uderzyłam w dzwonek, by wezwać jakiegokolwiek pracownika. Pojawił się niziutki mężczyzna z pozawijanym, cienkim wąsem i łysiną. Jego krzywy nos śmieszył mnie tak bardzo, że z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu.
-Czym mogę służyć? - zaskrzeczał.
-Moglibyśmy wynająć dwa pokoje na jedną noc?- zapytał grzecznie Gabriel
- Mamy jeden dla nowożeńców. Jesteście chociaż zaręczeni? Głupi nie jestem i nie dam wam pokoju, jak nie jesteście! - mówił swoim denerwującym głosem, który ranił moje uszy, pracownik.Już chciałam wyjść i szukać innego miejsca, ale Gabriel złapał mnie mocno za rękę. Nawet nie zauważył, że przesadził i zrobił mi krzywdę. Syknęłam z bólu i ponownie stanęłam obok niego.
-Jesteśmy, daj klucze. - odpowiedział dziwakowi chłopak, a ja sama nie wiedziałam, czy się wściekać, czy zaakceptować jego z pozoru niewinne kłamstwo. Rzucił na ladę monetę i dosłownie wyrwał pracownikowi klucz z ręki, po czym zaciągnął mnie po schodach na górę i puścił dopiero, gdy stanęliśmy przed drzwiami.
-Nie wyobrażaj sobie za dużo, spaliśmy już kiedyś w jednym pokoju i jakoś dojdziemy do porozumienia. - rzucił nieprzyjemnie, a ja miałam ochotę go udusić. Weszliśmy do jednego z najlepszych pokoi w tej zabitej deskami dziurze. Było duże, czyste łóżko, małe,zasłonięte różowym materiałem okno, komoda i lustro a do tego stojący na etażerce przy łóżku wazon z różami. Od razu usiadłam na łóżku, żeby dać nogom odpocząć po godzinnym poszukiwaniu w mieście miejsca do snu i odprowadzeniu Flory do pobliskiej stajni. Miałam nadzieję, że te świry nic jej nie zrobią!
-Nie uważasz, że jego pytanie było dziwne? -zapytałam podejrzliwie Gabriela. Normalnie w takich miejscach bierze się co jest i nikogo nie interesują szczegóły czy życie prywatne gości.
-Nie wiem, może. - odpowiedział i upadł na pościel. Zdjął buty i ułożył się wygodnie nie zważając na moją osobę. Skoro jemu moja obecność nie sprawiała żadnych problemów, to i ja nie miałam powodu do narzekania. Po prostu się położyłam jak najdalej od niego mogłam i starałam się zasnąć patrząc na powiewającą na wietrze dostającym się do pokoju przez pęknięcie w szkle zasłonkę. Przechodziły mnie dreszcze, bo w pokoju było dość chłodno i nawet wyjątkowo miękka kołdra nie pomagała. Fakt, że razem ze mną znajdował się pod nią drugi człowiek z ciepłym ciałem także nie pomagał. Wydawało mi się, że Gabriel zasnął...
Historia o mściwej zjawie dodatkowo mnie niepokoiła, bo przecież wciąż pałałam uczuciem do Lukasa... albo i nie...
Miałam nadzieję, że talizman, który kiedyś dostałam od ukochanego, i przed tym potworem mógł mnie uchronić. Właściwie było mi żal tej kobiety. Był to kolejny dowód na to, jak okropni potrafią być ludzie...
Chłód jak i mroczna wizja potencjalnego niebezpieczeństwa sprawiły, że zaczęłam drżeć.
- Alex? -wypowiedział moje imię Gabriel. Zawahałam się przed odwróceniem twarzy w jego stronę, a gdy to zrobiłam, jego usta od razu nieśmiało musnęły moje. Byłam w niesamowitym szoku, ale pozwoliłam mu obdarzyć się czułym pocałunkiem. Był pochylony nade mną i dzięki temu nasze usta automatycznie się spotkały, gdy spojrzałam w jego stronę. Nie chciałam przerywać ich spotkania, bo przeszły mnie dreszcze, tym razem inne, przyjemne dreszcze. A może nie tyle nie chciałam, co nie potrafiłam przerwać. Moje serce zabiło szybciej, a moje uczucia stanęły pod wielkim znakiem zapytania. Czułam się z tym okropnie, ale... na chwilę mnie to uszczęśliwiło. Gabriel odsunął się, gdy coś zbiło szybę w oknie robiąc przy tym okropny hałas. Zerwaliśmy się z łóżka. Odsunęłam zasłonę i nie zobaczyłam żadnego ubytku w szkle. Dziwne..
- Alex...- znów wypowiedział moje imię, ale tym razem z trudem łapiąc tlen. Odwróciłam się i zobaczyłam rozmazany obraz kobiety w długiej, poszarpanej, czarnej sukni i czarnym, równie zniszczonym welonie, duszącej mojego towarzysza. Teraz zrozumiałam, że mieszkańcy wynajmując ten pokój, oddawali zakochanych w ofierze zjawie. Stąd ciekawość dziwacznego pracownika.
- Hej, zostaw go! - krzyknęłam i może był to mój błąd. Zjawa nie była głupia i duszenie Gabriela było tylko częścią jej planu. Chciała sprawdzić, czy mi zależało, a ja głupia dałam się nabrać!
Puściła chłopaka i rzuciła się w moją stronę. Całe jej martwe ciało było w widocznych śladach po paleniu. Wyglądała przerażająco. W jej zimnej dłoni lśnił sztylet, który prawdopodobnie miała przy sobie umierając.
Przyłożyła mi ostrze do szyi.
- Dwa, a nie trzy serca. - powiedziała. Jej głos drżał. Coś było nie tak, wbrew jej planowi. Zamknęłam oczy przygotowana na pożegnanie z życiem. I nic. Nie poczułam bólu, który właśnie teraz powinien uderzyć we mnie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam smoczą rękę siłującą się z ostrzem zjawy. Gabriel walczył tak długo, aż ostrze nie wypadło z dłoni martwej kobiety.
-Dwa, a nie trzy serca. - powtórzyła zjawa i zniknęła. Wtedy nie rozumiałam, o co jej chodziło. Rozumiałam tylko to, że i w moim planie coś poszło nie tak. W moim sercu znalazła się niewłaściwa osoba...a może właśnie właściwa?
***
Wesołego Walentego wszystkim paniom i wesołych Walentynek panom ♥
piątek, 14 lutego 2014
poniedziałek, 10 lutego 2014
Rozdział 3
Oni byli zawsze strażnikami żyć niewinnych i sprawcami zasłużonych śmierci. Oni? Może raczej my.
Gdzieś byli, daleko. Mogli mi pomóc zapanować nad sobą. Z każdym dniem wzmagał się we mnie instynkt drapieżcy. Taka była ich natura, potworów. Gabriel nigdy nie miał z tym problemu. Kontrolował się, zabijał w sobie wszystko, dusił i czekał aż wyda z siebie ostatni okrzyk. Nienawidził sam siebie, widziałam to w jego oczach. Patrzyłam na niego często. Gdy zatrzymywaliśmy się na noc w jakiś motelach, gdy patrzył ponuro w okno. Całkowicie pozbawiony chęci do życia. Wiedziałam, że myślał o tym, co za sobą zostawił. Zostawił miłość, by ratować rodzinę. Przed czym? Przed tym, co podstępnie wdarło się w ich szeregi i mogło być najgorszym zagrożeniem jakie świat kiedykolwiek widział. Nie miało skrupułów, nie wiedziało, co to współczucie czy chociażby sumienie. Było brutalne, okrutne i głodne. Nie chciałam być jak ten potwór, potrzebowałam pomocy. Lukas dał mi coś, co poniekąd mogło mnie uratować. Z drugiej strony mogło mnie też zabić. Tęskniłam za nim. Mimo, że moje serce biło inaczej, moje myśli płynęły inaczej i moje oczy inaczej widziały.
Dzisiaj miał być ostatni dzień podróży. Flora była bardzo silnym koniem. Podziwiałam jej zapał do pracy, chociaż tak męczącej.
Zatrzymaliśmy się, bo klacz się zmęczyła. Pech sprawił, że akurat na cmentarzu. Nienawidziłam cmentarzy, szczerze nienawidziłam. W moim mieście pochowano bliskie mi osoby, przez co do wszystkich innych miejsc spoczynku też się zraziłam. Ten był mały, przy drodze. Nagrobki były stare, zniszczone, zaniedbane. Zdrową trawę przerosły już dawno chwasty, a w powietrzu unosił się odór gnijących szczątek ptaka leżącego na jednej z tablic nagrobnych, który prawdopodobnie jakiś czas temu został postrzelony przez mało inteligentnych myśliwych.
Flora odpoczywała, a my rozglądaliśmy się po nagrobkach w celu rozeznania się co do ich właścicieli. Cmentarz wydawał się być bardzo dziwny, panowała na nim inna niż zazwyczaj w takich miejscach atmosfera. Nie wzbudzał lęku, ani żalu. Nie bałam się, że z ziemi wybije się ręka i złapie mnie za nogę. Nie bałam się duchów czy zombiech. Jedyny niepokój wzbudzało we mnie to, że nie znałam pochodzenia zmarłych tutaj i miałam co do tego dziwne przeczucia.
,,Jeśli umierasz w silnym gniewie rodzi się klątwa'', a ci tutaj nie zmarli na pewno w spokoju.
Słońce powoli zachodziło i wcale nie ułatwiało nam zadania. Litery na nagrobkach były niemalże niewidoczne i ciężko było cokolwiek przeczytać. Pojedyncze imiona nie były dla nas żadną wskazówką.
-Może po prostu odpuśćmy? - zapytałam naiwnie, bo i mój organizm zaczął domagać się należnego mu odpoczynku.
- Głupia jesteś? Chcesz tu może jeszcze nocować geniuszu? - wyśmiał mnie odgarniając pnącza z jakiegoś pękniętego nagrobka.
- Może i jestem, ale jak się nie zdrzemnę to padnę.
-Przykro mi bardzo. - odpowiedział nieprzyjemnie i skupił swój wzrok na tablicy. Chyba coś zauważył...
- Co tam masz? - zapytałam zaciekawiona jego odkrywczą miną. Wyglądał trochę jakby się przestraszył.
- Zmywajmy się stąd. - rzucił i ruszył do klaczy w celu osiodłania jej i to błyskawicznie. Gdy już to zrobił ignorując moje próby wydobycia z niego informacji zerknęłam na nagrobek. Napisy były w nieznanym mi języku i absolutnie nic nie zrozumiałam. Wskoczył na konia i dał mi wyraźną sugestię, że jeśli mi życie miłe mam zrobić to samo i to szybko. Nie byłam do końca przekonana, czy warto, bo miłe mi nie było, ale posłuchałam go. Flora ruszyła niesamowicie szybko popędzana wciąż przez jeźdźca.
- Możesz mi powiedzieć,idioto,o co ci chodzi?! - wydarłam się bijąc go w plecy. Przestał mnie w końcu ignorować i gdy kopyta klaczy zaczęły stukać o wyłożone kostką ulice miasta, do którego właśnie wjechaliśmy, raczył odpowiedzieć.
-Tam chowano wiedźmy spalone na stosie.
-No i co z tego?
- Wiedźmy zazwyczaj godziły się ze swoim losem, mus to mus. Akceptowały to, że jak zostaną złapane na czarach to na stos.
- I?
- Jedna z nich wiedźmą nie była. Wrobiła ją z zazdrości kobieta po uszy zakochana w jej mężu. Była wściekła i płonąc poprzysięgła zemstę. Zabawne, że o tym nie słyszałaś.
-Dlaczego w takim razie uciekamy?
-Idiotko, ona zabija wszystkie zakochane lalunie, a z tego co mi wiadomo serducho ci bije dla mojego krewniaka.
-A! Trzeba było tak od razu i przestań mi w końcu ubliżać! -rozjaśnił ciemność w mojej głowie irytując mnie przy tym niesamowicie. Miasto wyglądało na przyjazne, ale trochę biedne. No dobrze, byli spłukani całkowicie, a sam burmistrz tonął w długach. Smród, brud i nędza. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjechałby tu, więc nikt by nas tu nie szukał. W skrócie - idealne miejsce na odrobinę snu.
- Daleko jeszcze?
-Rezydencja mojego wujka jest dziesięć kilometrów stąd. Przez to, że odwiedziliśmy tamten beznadziejny cmentarz i prawdopodobnie poluje na twój tyłek teraz zjawa, lepiej się tu zatrzymajmy na noc. Najwyżej zemści się na innej panience.
- Jesteś naprawdę głupi. Uh- denerwował mnie coraz bardziej, bo zdawał się mieć wszystko gdzieś i zupełnie jakby zależało mu tylko na jego własnym bezpieczeństwie. Zabawne, bo jak mnie potrzebował to potrafił być miły! Mimo jego aroganckiego, idiotycznego zachowania oczekiwałam chwili, w której znowu będę mogła się do niego przytulić. Uh, jak ostatnia idiotka!
Gdzieś byli, daleko. Mogli mi pomóc zapanować nad sobą. Z każdym dniem wzmagał się we mnie instynkt drapieżcy. Taka była ich natura, potworów. Gabriel nigdy nie miał z tym problemu. Kontrolował się, zabijał w sobie wszystko, dusił i czekał aż wyda z siebie ostatni okrzyk. Nienawidził sam siebie, widziałam to w jego oczach. Patrzyłam na niego często. Gdy zatrzymywaliśmy się na noc w jakiś motelach, gdy patrzył ponuro w okno. Całkowicie pozbawiony chęci do życia. Wiedziałam, że myślał o tym, co za sobą zostawił. Zostawił miłość, by ratować rodzinę. Przed czym? Przed tym, co podstępnie wdarło się w ich szeregi i mogło być najgorszym zagrożeniem jakie świat kiedykolwiek widział. Nie miało skrupułów, nie wiedziało, co to współczucie czy chociażby sumienie. Było brutalne, okrutne i głodne. Nie chciałam być jak ten potwór, potrzebowałam pomocy. Lukas dał mi coś, co poniekąd mogło mnie uratować. Z drugiej strony mogło mnie też zabić. Tęskniłam za nim. Mimo, że moje serce biło inaczej, moje myśli płynęły inaczej i moje oczy inaczej widziały.
Dzisiaj miał być ostatni dzień podróży. Flora była bardzo silnym koniem. Podziwiałam jej zapał do pracy, chociaż tak męczącej.
Zatrzymaliśmy się, bo klacz się zmęczyła. Pech sprawił, że akurat na cmentarzu. Nienawidziłam cmentarzy, szczerze nienawidziłam. W moim mieście pochowano bliskie mi osoby, przez co do wszystkich innych miejsc spoczynku też się zraziłam. Ten był mały, przy drodze. Nagrobki były stare, zniszczone, zaniedbane. Zdrową trawę przerosły już dawno chwasty, a w powietrzu unosił się odór gnijących szczątek ptaka leżącego na jednej z tablic nagrobnych, który prawdopodobnie jakiś czas temu został postrzelony przez mało inteligentnych myśliwych.
Flora odpoczywała, a my rozglądaliśmy się po nagrobkach w celu rozeznania się co do ich właścicieli. Cmentarz wydawał się być bardzo dziwny, panowała na nim inna niż zazwyczaj w takich miejscach atmosfera. Nie wzbudzał lęku, ani żalu. Nie bałam się, że z ziemi wybije się ręka i złapie mnie za nogę. Nie bałam się duchów czy zombiech. Jedyny niepokój wzbudzało we mnie to, że nie znałam pochodzenia zmarłych tutaj i miałam co do tego dziwne przeczucia.
,,Jeśli umierasz w silnym gniewie rodzi się klątwa'', a ci tutaj nie zmarli na pewno w spokoju.
Słońce powoli zachodziło i wcale nie ułatwiało nam zadania. Litery na nagrobkach były niemalże niewidoczne i ciężko było cokolwiek przeczytać. Pojedyncze imiona nie były dla nas żadną wskazówką.
-Może po prostu odpuśćmy? - zapytałam naiwnie, bo i mój organizm zaczął domagać się należnego mu odpoczynku.
- Głupia jesteś? Chcesz tu może jeszcze nocować geniuszu? - wyśmiał mnie odgarniając pnącza z jakiegoś pękniętego nagrobka.
- Może i jestem, ale jak się nie zdrzemnę to padnę.
-Przykro mi bardzo. - odpowiedział nieprzyjemnie i skupił swój wzrok na tablicy. Chyba coś zauważył...
- Co tam masz? - zapytałam zaciekawiona jego odkrywczą miną. Wyglądał trochę jakby się przestraszył.
- Zmywajmy się stąd. - rzucił i ruszył do klaczy w celu osiodłania jej i to błyskawicznie. Gdy już to zrobił ignorując moje próby wydobycia z niego informacji zerknęłam na nagrobek. Napisy były w nieznanym mi języku i absolutnie nic nie zrozumiałam. Wskoczył na konia i dał mi wyraźną sugestię, że jeśli mi życie miłe mam zrobić to samo i to szybko. Nie byłam do końca przekonana, czy warto, bo miłe mi nie było, ale posłuchałam go. Flora ruszyła niesamowicie szybko popędzana wciąż przez jeźdźca.
- Możesz mi powiedzieć,idioto,o co ci chodzi?! - wydarłam się bijąc go w plecy. Przestał mnie w końcu ignorować i gdy kopyta klaczy zaczęły stukać o wyłożone kostką ulice miasta, do którego właśnie wjechaliśmy, raczył odpowiedzieć.
-Tam chowano wiedźmy spalone na stosie.
-No i co z tego?
- Wiedźmy zazwyczaj godziły się ze swoim losem, mus to mus. Akceptowały to, że jak zostaną złapane na czarach to na stos.
- I?
- Jedna z nich wiedźmą nie była. Wrobiła ją z zazdrości kobieta po uszy zakochana w jej mężu. Była wściekła i płonąc poprzysięgła zemstę. Zabawne, że o tym nie słyszałaś.
-Dlaczego w takim razie uciekamy?
-Idiotko, ona zabija wszystkie zakochane lalunie, a z tego co mi wiadomo serducho ci bije dla mojego krewniaka.
-A! Trzeba było tak od razu i przestań mi w końcu ubliżać! -rozjaśnił ciemność w mojej głowie irytując mnie przy tym niesamowicie. Miasto wyglądało na przyjazne, ale trochę biedne. No dobrze, byli spłukani całkowicie, a sam burmistrz tonął w długach. Smród, brud i nędza. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjechałby tu, więc nikt by nas tu nie szukał. W skrócie - idealne miejsce na odrobinę snu.
- Daleko jeszcze?
-Rezydencja mojego wujka jest dziesięć kilometrów stąd. Przez to, że odwiedziliśmy tamten beznadziejny cmentarz i prawdopodobnie poluje na twój tyłek teraz zjawa, lepiej się tu zatrzymajmy na noc. Najwyżej zemści się na innej panience.
- Jesteś naprawdę głupi. Uh- denerwował mnie coraz bardziej, bo zdawał się mieć wszystko gdzieś i zupełnie jakby zależało mu tylko na jego własnym bezpieczeństwie. Zabawne, bo jak mnie potrzebował to potrafił być miły! Mimo jego aroganckiego, idiotycznego zachowania oczekiwałam chwili, w której znowu będę mogła się do niego przytulić. Uh, jak ostatnia idiotka!
Subskrybuj:
Posty (Atom)